W dawnej sypialni matki na okrągłym kaflowym piecu ceramiczna mozaika: – Tak, to ja i mój mąż, galopujemy na czarnych koniach – potwierdza Elżbieta Grocholska-Zanussi. W mozaice dominują biel i zgniła zieleń. Konna przejażdżka odbywa się bowiem wśród ptaków i bujnej roślinności. Pani Elżbieta zaprojektowała i namalowała tę scenerię oraz sama wykonała ceramikę. Potem z trudem, bo był stan wojenny, znalazła rzetelnego zduna. – Piec jest bardzo istotnym elementem wnętrza, bo w domu musi być zawsze ciepło. A gdyby wyłączono ogrzewanie? Mąż mówi, że nie żal byłoby książek w nim palić, byleby nie marznąć – tłumaczy. Bo Krzysztof Zanussi pamięta, że w czasie II wojny światowej ciepłe kąpiele zawdzięczał palonej w piecu bibliotece dziadka. Paliło się jeden tom na jedną kąpiel. Stąd do dziś powtarza, że można żyć bez biblioteki, a bez kąpieli nie.
Cicha norka
Pani domu jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych. Namalowała niegdyś m.in. porcelanę dla prezydenta Francji Valéry’ego Giscard d’Estaing i gigantyczne obrazy dla Watykanu. To ona stworzyła wnętrze willi na przedwojennym oficerskim Żoliborzu nieopodal placu Słonecznego. I nadal czuwa nad nim, jak mawiają o niej, la fée du logis, czyli dobra wróżka wnętrza.
Reżyser przecież – na co nieco kokieteryjnie się żali – połowę życia spędza w samolotach, hotelach, na festiwalach filmowych i wykładach. Nie potrafi nawet powiedzieć, jaki jest metraż domu lub, co wydaje się łatwiejsze, ile jest w nim pomieszczeń. – Chyba cztery pokoje, dwie łazienki i dwie kuchnie, na dwóch piętrach – stwierdza. To zresztą nie ma dla niego znaczenia. Ważne, że oranżeria jest dwupoziomowa, że również przy „cichej norce” jest łazienka i kuchnia. „Cicha norka” to dosyć przestronny, ciepły strych, pierwszy gabinet reżysera, gdzie, jak mówi, odbywa się twórcze pisanie. Pół ściany zajmują rzędy kaset wideo, a niewielkie orzechowe biurko wydaje się tyleż nobliwe, co inspirujące. Spogląda na nie „Młodzieniec”. Przez dłuższy czas państwo Zanussi mieli nadzieję, że to oryginał spod pędzla Rafaela. Ale znajoma konserwatorka sztuki, choć przyznała, że podkład jest jak z epoki, to oryginał malowany był na desce, a nie na płótnie. Prawdopodobnie więc jest to kopia wykonana przez dziadka gospodyni, ucznia mistrza postimpresjonistycznego koloryzmu Pierre’a Bonnarda.
W drugim gabinecie, piętro niżej, duży stół ma obowiązki administracyjne, jak mówi reżyser. – Tu się urzęduje, przyjmuje, telefonuje, wśród koniecznego papierowego bałaganu – wyjaśnia różnicę między „cichą norką” a tym miejscem. Pod sufitem na półkach prężą się kohorty durnostojów. – Durnostoje, to coś, co stoi po nic. Proszę nie kojarzyć tego z kwestiami męskiej fizjologii. To po prostu wszystkie te stwory – mówi reżyser, wskazując na dziesiątki statuetek nagród filmowych. – Często najbrzydsze durnostoje symbolizują sukcesy największe, a najładniejsze są synonimem błahostki – tłumaczy. – Ale najpiękniejsze są złote lwy weneckie – dumnie konkluduje małżonka.