Zaczynali w 2003 r. od trzęsienia ziemi. Oto jedna z najbardziej urodziwych i utalentowanych polskich wokalistek, która debiutowała w Varius Manx, pokazała się w mocno erotycznej sesji z Johnem Porterem, legendą polskiego rocka lat 80., liderem Porter Bandu. Na płycie „Nieprzyzwoite piosenki” egzotyczna para spotkała się na skrzyżowaniu muzyki akustycznej i folkowej. Dynamiczny przebój „Bones of Love” przypieczętował sukces. Po drugiej płycie „Inside Story” (2005) z hitem „Death of a Love” urodziło się dziecko i nastąpiła muzyczna przerwa.
Trzeci album, który mógł być powrotem, jest pożegnaniem. Możliwe, iż zapowiedź rozstania to zabieg marketingowy. Nie da się jednak wykluczyć, że oboje połączeni związkami rodzinnymi chcą na scenie pobyć sami i odpocząć od siebie. Na „Goodbye”, choć śpiewają razem, tylko jedną kompozycję stworzyli wspólnie. W tekstach nie da się jednak znaleźć śladów dramatu, różnic czy sporów. To liryczne i melancholijne piosenki o miłości, spotkaniu, odchodzeniu i powrotach, osadzone w pejzażu jeziora i metaforycznego skrzyżowania ludzkich dróg.
Na największe uznanie zasługuje kompozycja Anity Lipnickiej „Old Time Radio”, w której Porter zagrał na banjo. Jest najbardziej dynamiczna i przebojowa, choć muszę z żalem dodać, że w nagraniu brzmi słabiej niż na żywo. Generalnie brakuje mi w nowych wykonaniach zaangażowania i emocji. Szkoda, bo są na „Goodbye” ciekawe pomysły aranżacyjne, przypominające „Desire” Boba Dylana z udziałem Emmylou Harris, balladowe „Secret Wish”, ocierające się o klimat flamenco „You’re Not The Only One” i dla mnie najciekawszy „Stone Cold Morning”, który Porter mógłby zaśpiewać solo.
Największym paradoksem może być to, że Lipnicka i Porter tak dobrze się poczuli ze sobą, że zabrakło im odwagi, by krytyczniej ocenić własne dokonania, popracować dłużej i dokonać selekcji materiału. Miejmy nadzieję, że to jednak nieostatnie ich spotkanie w studiu. I jak się już wyszumią na scenie solo, zatęsknią do wspólnego muzykowania.