Psychodeliczne wspomnienie buntu

Ubrania ze skrawków różnokolorowych tkanin pojawiły się w wiosennych kolekcjach wielkich domów mody. Styl hipisowski powraca kolejny już raz. Tym razem w okrągłą 40. rocznicę wiosennej rewolty 1968 roku

Publikacja: 13.03.2008 06:48

Psychodeliczne wspomnienie buntu

Foto: BE&W

Nigdy wcześniej patchworkowa fala nie uderzyła z taką siłą, jak obecnie. I nie rozprysnęła się na równie wiele odmian, niekiedy stylistycznie skrajnych. Dlaczego? Bo inspiracje przyszły z kilku źródeł jednocześnie.

Wynalazczynią łatkowców (pozwolę sobie spolszczyć termin) była bieda, dopingowana przez głód, chłód i oszczędność. Mają amerykański rodowód. W pionierskich czasach osadników, gdzieś na początku XIX stulecia, praktyczne kobiety skrzętnie zbierały każdy skrawek materii. Szyły z nich kołdry, poduchy, narzuty. A także fartuchy, spódnice, dziecięce ciuszki. Scarlet O'Hara z „Przeminęło z wiatrem”, gdy nie miała za co i z czego uszyć kreacji, pocięła zasłony. Jasne, to nie patchwork. Chodzi o ideę: zutylizować, co tylko się da.

W Polsce łatkowce pojawiły się w czasach ubóstwa i szarości stanu wojennego, w środowiskach artystycznych i młodzieżowych. Hulaj dusza i komponuj tekstylne kolaże były iluzją uczestnictwa w modzie. I choć nikt wtedy o tym nie myślał, okazaliśmy się prekursorami recyklingu.

Na bogatym Zachodzie skrawkowce wylansowali hipisi. To był pierwszy moment, kiedy tani, przy tym malowniczy i zindywidualizowany młodzieżowy styl okazał się konkurencją dla masowej produkcji. Hipisowskie patchworki każdy sobie robił sam. Z tego, co miał pod ręką. Dziewczyny snuły się w wielobarwnych, długich do ziemi cygańskich spódnicach. Chłopcy paradowali w szalonych zszywanych kamizelkach, często noszonych na goły tors, bez koszuli.

Projektanci odświeżyli patchworkowe kreacje. Daremnie by jednak szukać ich w wersji luz-blues za pięć groszy

Na rocznicę studenckiej paryskiej wiosny projektanci odświeżyli patchworkowe kreacje. Daremnie by jednak szukać ich w wersji luz-blues za pięć groszy.

Teraz mamy posthipisowskie szmatki w wydaniu luksusowym. Najwięcej ich u Dolce & Gabbany. Szyfonowe cudeńka, falbaniaste majstersztyki z mnóstwa drobnych kwietnych wzorków. Trudno powiedzieć, jak wiele różnych tkanin złożyło się na całość, bo oko gubi się w bogactwie łączek, zszywanych gęsto i asymetrycznie. Do tego kunsztownie skonstruowane torby z dziesiątków kawałeczków różnobarwnych skór kobry. Oczopląs. Papuzim przepychem pysznią się też wielkie, namiotowe suknie Roberto Cavalli oraz torby worki Prady, przypominające wachlarze, złożone z pasm skóry w rozmaitych ostrych odcieniach. Komu mało zamętu, może dołożyć takież sandały.

Jean-Paul Gaultier uspokaja mozaikę wzorów jednorodną kolorystyczną gamą. Za to Wunderkind i Etro inspirują się etnicznymi wzorami lub parafrazują naturę. Przyznaję, mam słabość do tych projektantów – łączą fantazję, luz i wyrafinowanie. Nie da się ukryć – nie stosują tanich tkanin. Kochają drukowane jedwabie, szyfony i żorżety, często specjalnie dla nich barwione.

Jeśli do tych patchworkowych kreacji dodać fryzurę afro lub malowniczy zawój na głowie oraz gigantyczną, egzotyczną biżuterię z półszlachetnych kamieni – otrzymujemy hipiskę w wersji retro. Tyle że koszt tej stylizacji przeczy pierwotnym celom młodzieżowej rewolty…

Lata 60. wracają w wielu wariantach. Także te wczesne, sprzed epoki hipi, kiedy synonimem mody i młodości stały się minispódniczki lansowane przez Mary Quant, noszone przez Twiggy, Mię Farrow, Jane Birkin. Czasy prostych, zgeometryzowanych sukienek i kolorowych rajstop (patrz film „Powiększenie” z 1963 roku).

Właściwie były to bardzo eleganckie kiecki. Gładkie materie wykończone jednym bądź dwoma pasmami kolorów. Dziś znów jedna z modnych odmian patchworków to tekstylne kolaże krojone po prostej. Logiczne. Symetryczne. Przywołuje je m.in. Michael Kors: żółta bluza z białymi mankietami i takąż listwą przy szyi zakończona na dole białą minispódniczką. Fałszywą, bo doszytą.

Marni też ma podobne propozycje. Suknia do ziemi z prostokątów beżowych, czerwonych, żółtych i fioletowych, uspokojonych czernią.

We wszystkich tych koncepcjach pojawia się echo poczynań Yves Saint Laurenta. W 1965 roku mistrz zaprojektował koktajlową kreację Mondrian, inspirując się kompozycją holenderskiego abstrakcjonisty (pola bieli, żółci i czerwieni, scalone czarnymi pasmami). Ale Laurent też miał wzorzec: powoływał się na Jeana Patou, w międzywojniu największego rywala Chanel. To Patou wprowadził w latach 20. suknie i płaszcze w desenie przeniesione z kubistycznych kompozycji. Połączył abstrakcyjne malarstwo z kobiecym strojem.

Przeciwieństwem adaptacji wielkich dzieł sztuki są ciuchy lansujące zły gust. W popwzory. Twarzyczka lalki na torsie lub smutny arlekin na spódnicy – to pomysły Miu Miu. Do tego wyzywający makijaż i… tatuaże. Jak u marynarza, na całym ciele.

Odwaga i nienaganne ciało są niezbędne, żeby ubrać się w koronkową suknię-futerał z pasm czarnej koronki, patchwork Antonio Berardiego. Jedynym zakrytym fragmentem na ciele modelki jest miejsce obciągnięte czarnymi slipkami. Poza tym widać ją całą.

Minęły czasy, kiedy Japończycy triumfowali w światowej modzie. Ale niektórzy z nich trzymają się mocno. Jak choćby Kanzo, Junya Wanatabe czy Rei Kawakubo z Comme des Garcons. To dziś klasycy, ale kiedyś zrewolucjonizowali modę. I konstruują ubiory z kawałków zupełnie inaczej niż designerzy z Zachodu – w duchu ich narodowej tradycji.

Twarzyczka lalki na torsie lub smutny arlekin na spódnicy – to pomysły Miu Miu. Do tego tatuaże jak u marynarza, na całym ciele

W wiosennej kolekcji Kawakubo jest wiele łaciatych pomysłów. I to jakich! Na przykład sukienka z jednobarwnej materii w górze, spod której wystają marszczone, wiązane kawałki innych tkanin. Jest też długi żakiet o połach z różnych materiałów. Szczyty asymetrii. Efekt przywodzi na myśl strój kloszarda.

Przeciwnie Kenzo. Ten Japończyk, nawet gdy łączy surowce i ornamenty, lubi symetrię. Oto typowy dla niego łatkowiec w letniej sukience: czerwone ramiączka doszyte do fioletowego stanika; do tego kloszowa, kwiecista spódniczka podbita czerwoną podszewką. Skojarzyło mi się z kimonem w zeuropeizowanej wersji.

Niektóre patchworki pochodzą od… cebuli. Warstwowy strój dzielnie się trzyma od wielu sezonów. Kilka T-shirtów naraz, sukienka na spodnie, sweter wystający spod kurtki. Ten styl głównie popierają młodzi, ale starsi także nie stronią od luzackiego image’u.

Jednak im temperatura wyższa, tym mniej chętnie nakładamy kilka warstw ciuchów. Projektanci znaleźli rozwiązanie: zszywają tak materie, by tworzyły iluzję cebuli.

Najbardziej podobają mi się wzory Anny Molinari. Kompozycje złożone z tkanin w czarno-białe paski i paseczki, różnej szerokości. Nawet nie trzeba kilku surowców – wystarczy w pionowe prążki wmontować fragmenty ułożone ukośnie. I już powstaje wrażenie, że to inna warstwa.

Najczęściej spotykanym zabiegiem jest wszywanie falban, innych niż całość. Falbany plus patchworki mogą dawać efekty pstrokacizny jak na przykład u Dolce & Gabbany czy Cavalliego. Ale można przecież ograniczyć się do zgaszonej, jednolitej gamy barw – co robi wyrafinowany Paul Smith czy cudownie elegancki Oscar de la Renta.

W kręgu jednego koloru zamyka się również Nicole Farhi. Projektantka tworzy warianty na temat mody westernowej. U niej czas się cofnął. Jest kobieco, skromnie i milusio.

Biele i różne tony dżinsowego indygo. Materiały łączki. Długie spódnice, obfite bluzki z niezbyt dużymi dekoltami. Oczywiście obfitość patchworków. Ale gdzie cowboy?

Wiadomo, że projektanci czerpią inspiracje z różnych źródeł. Skąd pochodzą posthipisowskie pomysły?

Z filmowych dokumentów koncertów-manifestów takich jak Woodstock, musicali jak „Hair,” „Jesus Christ Superstar” z filmów „Easy Rider” czy „Nashville”.

Żeby przywołać luzacki styl życia i atmosferę tamtych lat, trzeba obejrzeć te filmy. A żeby poznać estetykę, wystarcz y pójść do butiku.

Nigdy wcześniej patchworkowa fala nie uderzyła z taką siłą, jak obecnie. I nie rozprysnęła się na równie wiele odmian, niekiedy stylistycznie skrajnych. Dlaczego? Bo inspiracje przyszły z kilku źródeł jednocześnie.

Wynalazczynią łatkowców (pozwolę sobie spolszczyć termin) była bieda, dopingowana przez głód, chłód i oszczędność. Mają amerykański rodowód. W pionierskich czasach osadników, gdzieś na początku XIX stulecia, praktyczne kobiety skrzętnie zbierały każdy skrawek materii. Szyły z nich kołdry, poduchy, narzuty. A także fartuchy, spódnice, dziecięce ciuszki. Scarlet O'Hara z „Przeminęło z wiatrem”, gdy nie miała za co i z czego uszyć kreacji, pocięła zasłony. Jasne, to nie patchwork. Chodzi o ideę: zutylizować, co tylko się da.

Pozostało 90% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"