Męsko-damską rywalizację erotyczną Marek Weiss-Grzesiński przyrównuje do zawodów szermierczych, w których należy precyzyjnie trafić przeciwnika. Akcję „Don Giovanniego” przeniósł więc do sali treningowej, zrobił to 17 lat temu w Łodzi w swej pierwszej inscenizacji opery Mozarta, jak i teraz.
Mimo podobnych pomysłów w Gdańsku oglądamy jednak inne przedstawienie. Sięgając znów po „Don Giovanniego” reżyser tym razem pozbawił tytułowego bohatera wszelkiej elegancji. Jego zaloty są nachalne, gesty kierowane do kobiet mają jednoznacznie seksualny podtekst. W swych obcesowych manierach niewiele różni się od uczestników wiejskiego wesela, na którym wypatrzył kolejną zdobycz, Zerlinę.
Bohater naszych czasów i potrzeb
Ten Don Giovanni to człowiek epoki konsumpcyjnego nienasycenia, choć on kolekcjonuje nie dobra materialne lecz kobiety. I będzie to czynił aż do końca, bo tak jak jedni nigdy nie uwolnią się od chęci zdobycia kolejnego gadżetu, tak on nie jest w stanie osiągnąć erotycznego spełnienia.
W świecie pokazanym przez reżysera ważne jest zaspokojenie ciała, nie ducha. Komandor, który ma wymierzyć karę, nie przybywa więc jako wysłannik sił boskich. To człowiek wynajęty za pieniądze przez tych, którzy chcą zemścić się na uwodzicielu i mordercy ojca Donny Anny. Don Giovanni podjął wyzwanie, ale jego niespodziewanej śmierci nie traktujemy jako kary za winy. Ot, nagły zgon, wypadek lub przypadek i jeszcze jedno ciało w prosektorium, w którym Don Giovanni przygotował kolację dla Komandora.