Być może ma pecha, że jest o dwa tygodnie młodszy od Krzysztofa Pendereckiego, którego jubileuszowe obchody już trwają. Czyżby dlatego nie przygotowano podobnej fety Henrykowi Mikołajowi Góreckiemu? Czy też dlatego, że on od lat unika rozgłosu? Częściej zresztą niż na rodzinnym Śląsku przebywa w leżącej kilka kilometrów od Zakopanego ukochanej wiosce Ząb, gdzie trudno do niego dotrzeć.
Mówiąc o tych, którzy rozsławili polską muzykę, oprócz Witolda Lutosławskiego wymieniamy Góreckiego, Pendereckiego i starszego od nich o rok Wojciecha Kilara. Ale łączy ich tylko fakt, że startowali pół wieku temu, bo każdy na swój sposób szukał drogi w świat.
W latach 60. utwory Góreckiego zaczęły zdobywać nagrody na międzynarodowych konkursach, ale była to sława środowiskowa. Przełom nastąpił pod koniec lat 80., bo wtedy związał się z wydawcą brytyjskim Boosey & Hawks, a zwłaszcza gdy w 1992 r. pojawiła się płyta z jego III symfonią – „Symfonią pieśni żałosnych”. Sprzedano ponad milion jej egzemplarzy, w klasyfikacji symfonii wszech czasów brytyjskiego dziennika „Guardian” umieszczono ją na czwartym miejscu, tuż za dziełami Beethovena, Mahlera i Mozarta.
Górecki nie uległ pokusie odcinania kuponów i nie dał światu kolejnego dzieła w podobnej konwencji. Cały jego dorobek nie jest zresztą zbyt obfity, a znaczna część to utwory niewielkich rozmiarów, co nie znaczy, że błahe. Pracuje powoli, na III kwartet smyczkowy amerykański Kronos Quartet czekał ponad dziesięć lat (prawykonanie odbyło się w 2005 r.).
Jego prosta, wręcz uboga, muzyka zawsze niesie ze sobą ogromne emocje