Szmatolotem w prądach i kominach

Spełniło się odwieczne marzenie ludzi o lataniu. Licencję pilota ma w Polsce już prawie 1,5 tysiąca osób. Okazuje się, że na własnym skrzydle może latać większość zwykłych śmiertelników.

Publikacja: 20.08.2008 06:18

Szmatolotem w prądach i kominach

Foto: Forum

Kiedy proboszcz z Łęk Kościelnych pod Kutnem po raz pierwszy wzleciał na paralotni nad kościołem, starsze parafianki załamywały ręce w przekonaniu, że utracą swego pasterza.

– Ja lataniem zawsze się interesowałem, ale nie było okazji, żeby spróbować. Aż w końcu objąłem parafię, w której działa szkoła paralotniowa. Możliwość kontemplacji i podziwiania z góry piękna natury, dzieła Stwórcy, uważam za dar od Pana Boga – tłumaczy ksiądz Mirosław Romanowski.

Ulatujący z Krety Ikar runął w morze, bo wzniósł się zbyt wysoko ku słońcu, które stopiło wosk spajający jego skrzydła. Współcześni następcy Ikara, paralotniarze, wiedzą, że strzec się należy nie słońca, lecz chmur. Zwłaszcza burzowych cumulonimbusów z prądami wznoszącymi tak silnymi, że mogą wynieść paralotnię na niebotyczną wysokość, na której pilot traci orientację, a czasem przytomność i życie. Takie przypadki to jednak zupełna rzadkość. Choć najgłośniejszy z nich to przygoda polskiej paralotniarki w Australii, która podczas zawodów, zassana przez cumulonimbusa na wysokość niemal 10 tys. m, straciła przytomność i cudem uszła z życiem.

Zdecydowana większość kontuzji to banalne skręcenia nóg lub potłuczenia odniesione podczas nieudanego, zbyt twardego lądowania. – Paralotniarstwo jest sportem o wiele bezpieczniejszym, niż się uważa. Wbrew pozorom paralotnia (zwana potocznie glajtem, a czasem parapentem) jest łatwa w pilotażu – twierdzi prezes Polskiego Stowarzyszenia Paralotniowego Piotr Góźdź.

W porównaniu z czasami antycznymi latanie na własnych skrzydłach bardzo się upowszechniło i dostępne jest dla większości zwykłych śmiertelników. Na całym świecie paralotniarstwo uprawia już grubo ponad 100 tys. osób. Najwięcej, ok. 25 tys., w ojczyźnie tego sportu Francji. W Polsce licencję pilota zdobyło już prawie 1,5 tys. osób. Te liczby stale rosną, bo właśnie glajt jest najdoskonalszym jak dotychczas spełnieniem powszechnych i odwiecznych ludzkich marzeń o lataniu. – Żaden inny sprzęt lotniczy, nawet szybowiec, nie mówiąc już np. o samolotach pasażerskich, nie pozwala tak blisko doświadczyć powietrza jak paralotnia – podkreśla Piotr Góźdź.

– Kiedy podczas pierwszego lotu na glajcie przyjrzałem się ziemi, ogarnął mnie niezwykle silny podziw dla piękna natury. Nigdy przedtem tak mocno tego nie przeżywałem – zwierza się Artur Ogrodnik, latający od dwóch sezonów trzydziestoletni prezes firmy logistycznej z Katowic.

Współczesne skrzydła, a właściwie skrzydło, Ikara to przypominająca trochę spadochron, a trochę latawiec czasza z tkaniny o powierzchni 21 – 30 mkw. Niektórzy paralotniarze nazywają ją czule szmatolotem. Wszystko, co potrzebne, by ulecieć w niebo (skrzydło, uprząż i przyrządy nawigacyjne), mieści się w jednym dużym plecaku.

Z punktu widzenia inżyniera lotniczego paralotnia to miękkopłat szybujący, którego krawędź usztywnia tylko przepływające przez jego specjalnie szytą konstrukcję powietrze. Poprzednikami glajtów były wynalezione w latach 60. ubiegłego wieku spadochrony szybujące oraz szybujące skrzydło zaprojektowane w NASA dla kosmicznych kapsuł ratunkowych. W 1978 r. we Francji dokonano pierwszego 100-metrowego zlotu na paralotni z góry Pointe du Pertuiset, który zakończył się szczęśliwym lądowaniem na boisku piłkarskim.

Dziś konstrukcja glajtów i kwalifikacje pilotów pozwalają nie tylko na zloty, czyli szybowanie w dół. Doświadczeni glajciarze wznoszą się tysiące metrów w górę ponad wysokość miejsca startu, korzystając z kominów termicznych, w których dzięki nagrzewaniu się powietrza nad skałami lub miastami powstają silne prądy wznoszące. Bardzo ceniony jest też żagiel górski, czyli nurt powietrza wypychający paralotnię w górę stoku, w który uderza wiatr. Prądy wstępujące umożliwiają paralotniarzom przeloty od komina do komina, na odległości sięgające setek kilometrów – obecny rekord świata wynosi 461 km, a najwyższe odnotowane przewyższenie nad miejsce startu 4526 m.

[i]Rekordziści[/i]

Pogoda tego lata nie rozpieszcza wypoczywających w kraju wczasowiczów, ale sprzyja glajciarzom. Korzystny jest zwłaszcza częsty ostatnio wiatr północno-wschodni. Dzięki niemu już kilkanaście osób dokonało w tym sezonie przelotów ponaddwustukilometrowych. Rekordzista, startując z jednego z lotnisk na Pomorzu, przeleciał 309 km i dotarł niemal do Berlina.

Te osiągnięcia są udziałem najlepszych. Ale zdaniem Wojciecha Owczarza, szefa szkoły paralotniarskiej Albatros (działającej w mekce polskich glajciarzy i szybowników, u stóp słynącej z potężnego żagla góry Żar w Międzybrodziu Żywieckim) – większość adeptów paralotni stać po paru latach treningów na przeloty 80 – 100- kilometrowe i przewyższenia ok. 1,5 km. Andrzej Ogrodnik w drugim roku po zdobyciu licencji osiągnął nad Beskidem Żywieckim przewyższenie 1000 metrów. Jeśli pozwala pogoda, lata w każdy weekend, od kwietnia do września.

– Kilkanaście lat temu turyści na Żarze fotografowali się z nami jak z białymi misiami na Krupówkach, a wiele osób starało się o licencje, żeby pochwalić się przed znajomymi – wspomina właściciel szkoły Falco pod Kutnem Marcin Sokół. – Ten etap mamy już za sobą. Pojawiły się nowe modne sporty, np. kitesurfing. Do paralotni ciągnie ludzi nie moda czy snobizm, lecz bakcyl latania.

Bakcyl ten nawiedzał i nawiedza wszystkie stany i pokolenia. Uczniów i emerytów, biznesmenów i duchownych, profesorów wyższych uczelni i rolników. Wcześniej jednak pasję latania mogli zrealizować tylko wybrani. Nawet w czasach, gdy w PRL, z myślą o przyszłej wojnie w powietrzu, masowo i bezpłatnie szkolono młodzież w lotach szybowcowych i spadochroniarstwie, barierą były wymagania zdrowotne, podobne do tych, które stawia się zawodowym pilotom. Dopiero szmatolot otworzył drogę w przestworza szerokim rzeszom miłośników latania. Bo tu wystarczy stan zdrowia wymagany przy zdawaniu na prawo jazdy, a cały sprzęt kosztuje tyle co średniej klasy skuter.

– Niesamowity jest widok oddalającego się horyzontu i panująca w powietrzu cisza, gdy słyszy się tylko cichy świst krawędzi skrzydła i linek. Zwłaszcza że na co dzień mam do czynienia głównie z tabelkami – podkreśla specjalistka do spraw kontroli finansowej z Łodzi Agnieszka Krzykowska.

– To sport dla każdego. Jeszcze nigdy dostęp do powietrza nie był tak łatwy – podkreśla Piotr Góźdź.

Kiedy proboszcz z Łęk Kościelnych pod Kutnem po raz pierwszy wzleciał na paralotni nad kościołem, starsze parafianki załamywały ręce w przekonaniu, że utracą swego pasterza.

– Ja lataniem zawsze się interesowałem, ale nie było okazji, żeby spróbować. Aż w końcu objąłem parafię, w której działa szkoła paralotniowa. Możliwość kontemplacji i podziwiania z góry piękna natury, dzieła Stwórcy, uważam za dar od Pana Boga – tłumaczy ksiądz Mirosław Romanowski.

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla