Tegoroczny festiwal – zgodnie ze swą 40-letnią tradycją – rozpoczęli w sobotę gospodarze, zespół Teatru Wielkiego w Łodzi. Ale ponieważ Spotkania Baletowe są imprezą międzynarodową, o przygotowanie premiery "Jeziora łabędziego" poproszono Giorgia Madię.
Włoch należy do choreografów bezceremonialnie obchodzących się z tradycją. Brak mu też pokory, jaką miało wielu sławniejszych od niego artystów, podejmujących ryzyko zrobienia własnej wersji "Jeziora". Oni często zostawiali tzw. białe akty łabędzie w tradycyjnym kształcie, bo są baletowym arcydziełem. Madia zdecydował się wszystko zrobić po swojemu.
Sztuka zawdzięcza rozwój twórcom przełamującym schematy, ale oprócz odwagi trzeba mieć umiejętności, i to większe niż wówczas, gdy kroczy się utartymi ścieżkami. Zabrakło ich włoskiemu choreografowi w pracy nad "Jeziorem łabędzim".
Madia zachował jedynie fabularny schemat bajki o księciu Zygfrydzie, który zakochał się w łabędziu, lecz nie dochował mu wierności. Język choreograficzny Włocha jest wszakże na tyle ubogi, że nie umiał w różny sposób pokazać dwóch światów – ludzi i łabędzi, a całość nie ma dramaturgii. Wszystkie sceny zbiorowe w akcie I na dworze Zygfryda opierały się na tym samym zestawie kilku ruchów. Łabędziom choreograf zdjął zaś z nóg klasyczne pointy i kazał tańczyć boso, na tzw. półpalcach. Gdy więc tancerki miały zwiewnie płynąć po scenie, bardziej przypominały konie kroczące w zaprzęgu niż ptaki. A ponieważ Madia zachował typowy dla baletowej klasyki ruch rąk i układ sylwetki, cała "łabędzia" choreografia stała się niespójną układanką.
Do tego zaś pociął i przenicował dzieło Czajkowskiego. Poetycka symfoniczna muzyka zamieniła się przez to w banalny zestaw numerów do tańca. Nawet dyrygent Tadeusz Kozłowski z orkiestrą – mimo usilnych starań – nie był w stanie przywrócić jej prawdziwej wartości.