Gra orkiestra dla nieletnich

Wciąż wprawia nastolatki w zachwyt. Na listach przebojów roi się od gwiazd, których nazwiska nic dorosłym nie mówią

Publikacja: 23.05.2009 00:33

Miley Cyrus na gali Country Music Awards w kwietniu 2009 r.

Miley Cyrus na gali Country Music Awards w kwietniu 2009 r.

Foto: AP

Jeśli macie więcej niż 17 lat i nie oglądacie seriali Disneya, najpewniej nie wiecie, czym różnią się od siebie Miley Cyrus, Vanessa Hudgens, Ashley Tisdale i Demi Lovato. Nie macie też pewności, czy Kat DeLuna to chłopak czy dziewczyna ani czy Taylor Swift sprzedała więcej płyt niż Kelly Clarkson, a tym bardziej – który z braci grających w Jonas Brothers to Nick.

Nieprzypadkowo układ nastoletnich gwiazd pozostaje dla dorosłych zawiły i tajemniczy – muzyczni bossowie dbają, by fascynacje dzieciaków nie wyciekały na zewnątrz. Tak zwany teen pop (od angielskiego teen – nastolatek) został zaprojektowany tylko dla młodych i przynosi potężne zyski, dopóki pozostaje ich własnym światem. W młodzieżowym uniwersum śpiewa się o pocałunkach, które mówią wszystko, o kłamstwach, które wszystko niszczą, i miłościach, które odmieniają życie. Chodliwe są też piosenki o stawianiu na swoim, wyzwoleniu od narzuconych oczekiwań i ról – słowem, o dorastaniu.

Od lat nie zmieniły się ani tematy, ani muzyczne fundamenty młodzieżowego popu: wszystko kręci się wokół czytelnej (zwykle banalnej) i natychmiast zapamiętywanej melodii.

Wokół niej mogą się pojawić elementy r’n’b, rocka, punku czy dance, ale nawet jeśli piosenki czerpią z jakiejś subkultury, są tak uładzone, zwarte i schematyczne, by zaspokoić jak największą grupę słuchaczy, a dokładniej słuchaczek. Teen pop to cynicznie zaprojektowany gatunek: nie zrodził się, jak grunge czy rock’n’roll, z potrzeby młodych. Został wymyślony dla marzących o idealnej miłości dziewcząt.

[srodtytul]Gwiazda od urodzenia[/srodtytul]

Tuż po II wojnie światowej muzyczni producenci zwęszyli miliony, obserwując omdlenia, piski i inne przejawy uwielbienia dla pierwszego w historii idola nastolatek – Franka Sinatry. Dzisiejsze klientki popowego supermarketu niewiele się różnią od ówczesnych bobby soxers, nazwanych tak od zrolowanych do kostek skarpetek. Równie łatwo ulegają chwytliwym refrenom i wystylizowanym wykonawcom.

[wyimek]Teen pop został cynicznie zaprojektowany dla marzących o idealnej miłości dziewcząt[/wyimek]

W zaciszu wytwórni trwa produkcja idoli nastolatków: wymyśla się gwiazdę, planuje jej wizerunek, karierę, teledyski, dobiera piosenki. A następnie znajduje kogoś, kto taką rolę dobrze zagra. Dla dzieciaków śpiewają dzieciaki wyłowione znikąd (jak napotkana przez producenta na Barbadosie Rihanna) albo wychowane w show-biznesie, dobrze przygotowywane do telewizyjnych i scenicznych popisów (jak szkoleni w programie muzycznym „Mickey Mouse Show” Britney Spears, Justin Timberlake i Christina Aguilera). Pierwsi w tym fachu byli w latach 50. Paul Anka (podbił listy, gdy miał

14 lat) oraz Frankie Avalon, który jako 12-latek występował z trąbką na małym ekranie, a zanim dobiegł dwudziestki, nagrał przebojową „Venus”. Teraz centralną fabryką karier jest telewizja Disney Channel, w której powstały muzyczne seriale: „Camp Rock”, „Hannah Montana” i „High School Musical”. Z nich rekrutują się młodziutkie gwiazdy, choćby Miley Cyrus, która śpiewa na ścieżce dźwiękowej „Hannah Montana. The Movie” i jest teraz za oceanem numerem 2 (wyprzedza ją jedynie weteran Bob Dylan; w Polsce płyta ma status złotej). Na tym samym krążku gościnnie pojawia się

Tylor Swift, księżniczka pop-country, która zawojowała Amerykę i od pół roku trzyma się wysoko na listach. W prowokowaniu westchnień niezrównani są obecnie chłopcy z Jonas Brothers, następcy boysbandów.

[srodtytul]Dżentelmeni i lolitki[/srodtytul]

Upozowani na rockmanów-elegantów młodzieńcy z Jonas Brothers robią wrażenie niewinnych i tak jak Take That czy Backstreet Boys służą jako obiekt platonicznej miłości. W połowie lat 90., gdy mania wokół boysbandów sięgnęła zenitu, a weekend wystarczył, by rozeszło się milion płyt, żaden z gwiazdorów oficjalnie nie mógł mieć dziewczyny, bo fanki groziły samobójstwem. W tekstach i teledyskach nie było śladu erotyki.

W karierach dziewczyn wiele zmieniła, dokładnie dziesięć lat temu, Britney Spears. Już w pierwszym klipie pojawiła się jako poplolitka – pokonywała szkolny korytarz z odsłoniętym brzuchem, prezentując prowokujący taniec oraz dwuznaczny refren „... One more time”, czyli „... Kochanie, jeszcze raz”. Potem zjawiła się podobna, słodka i wyzywająca Christina Agui-lera.

W ślad za nimi kroczyły niegrzeczne i zbuntowane (choć ich temperament był stylizowany z nie mniejszym wyrachowaniem) – Avril Lavigne i Pink. O ile Spears i Aguilera mogłyby pracować jako żywe reklamy lalki Barbie, Pink i Lavigne reprezentowały przeciwną frakcję: śpiewały dla dziewczyn, które czuły się inne, odrzucone, zawsze w opozycji.

Z czasem wszystkie wydoroślały, mężatka Aguilera śpiewała o miłości do męża, a Pink opowiadała o rozwodzie – co korespondowało z potrzebami słuchaczek, które także dorosły. Spears zaleczyła załamanie nerwowe, a na nowej płycie gorzko rozlicza się z bezlitosnymi mechanizmami show-biznesu, pokazuje, że jest jego beneficjentką i ofiarą.

Jej kilkuletnia nieobecność na scenie zbiegła się z przestojem w produkcji gwiazd dla nastolatków.

[srodtytul]Działają stare sztuczki[/srodtytul]

Podobnie zdarzało się w przeszłości – teen pop osłabł, zniknął z radia i telewizji. Można było pomyśleć, że tym razem już na zawsze, bo w tym samym czasie dzieciaki „przeprowadziły się” do Internetu. Gdy z inicjatywy młodych wybuchł fenomen My Space i YouTube, wydawało się, że tradycyjne media i wytwórnie tracą szansę sterowania ich gustami. I że wyobraźnia pokona sztampę.

Ostatnie miesiące pokazują jednak, że w popie wszystko gra, a stare metody działają wzorowo. Spadła co prawda sprzedaż płyt, ale z powodzeniem można handlować filmami i gadżetami. Armia młodziutkich gwiazd znów jest potrzebna, choć nie proponuje niczego nowego. Zaprogramowani i w pełni przewidywalni, są akwizytorami tego samego towaru: kiczowatych piosenek wydmuszek.

Podyskutuj z autorką: [mail=p.wilk@rp.pl]p.wilk@rp.pl[/mail]

Jeśli macie więcej niż 17 lat i nie oglądacie seriali Disneya, najpewniej nie wiecie, czym różnią się od siebie Miley Cyrus, Vanessa Hudgens, Ashley Tisdale i Demi Lovato. Nie macie też pewności, czy Kat DeLuna to chłopak czy dziewczyna ani czy Taylor Swift sprzedała więcej płyt niż Kelly Clarkson, a tym bardziej – który z braci grających w Jonas Brothers to Nick.

Nieprzypadkowo układ nastoletnich gwiazd pozostaje dla dorosłych zawiły i tajemniczy – muzyczni bossowie dbają, by fascynacje dzieciaków nie wyciekały na zewnątrz. Tak zwany teen pop (od angielskiego teen – nastolatek) został zaprojektowany tylko dla młodych i przynosi potężne zyski, dopóki pozostaje ich własnym światem. W młodzieżowym uniwersum śpiewa się o pocałunkach, które mówią wszystko, o kłamstwach, które wszystko niszczą, i miłościach, które odmieniają życie. Chodliwe są też piosenki o stawianiu na swoim, wyzwoleniu od narzuconych oczekiwań i ról – słowem, o dorastaniu.

Pozostało 83% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"