Tyniecki klasztor, położony na jednym z tutejszych wzniesień na wapiennej skale, odbijający się w lustrze bez pośpiechu płynącej pod nim Wisły. Głos kościelnych dzwonów, śpiew mnichów wypełniający świątynię, śmiech dzieci i głośne rozmowy dorosłych łączą się ze sobą na klasztornym dziedzińcu i tworzą niepowtarzalną atmosferę. Trudno niektórym uwierzyć, że to tysiącletni klasztor – historia łączy się tu ze współczesnością, tradycja z nowoczesnością, życie zakonne ze świeckim. I jeszcze jedno – mury, z których niemal nic nie pozostało, doszczętnie zniszczone, bez żadnej nadziei na ratunek, powstały z upadku i są schronieniem dla ludzi zagrożonych podobną zawieruchą. Niekoniecznie wojenną, ale taką zwyczajną, jaką niesie ze sobą codzienność. Nie sposób zrozumieć tego miejsca, nie znając jego historii.
[srodtytul]„we wszystkim Bóg (…) uwielbiony”[/srodtytul]
Opactwo tynieckie jest jednym z najstarszych opactw benedyktyńskich w Polsce, jedynym do dziś istniejącym. Czas jego trwania, chwile potężnego rozwoju, ale też nieuniknionej kasaty ściśle wiąże się z dziejami naszej ojczyzny. Zatrzymajmy się więc na chwilę czy to na dziedzińcu, czy u podnóży klasztoru, a może – po przeprawie – po drugiej stronie rzeki. To właśnie w tym miejscu duchowi synowie świętego Benedykta w kilka wieków po jego śmierci przybyli z Regułą w ręku, aby ją tutaj realizować. I od początku nie było im łatwo. Wysiłek wznoszenia murów połączony był z trudem życia Ewangelią i Regułą w Polsce, która zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej przyjęła chrzest. Zgodnie z wolą swego zakonodawcy czynili co mogli, aby we wszystkim Bóg był uwielbiony. Poprzez modlitwę i pracę, której nie brakowało, dążyli do tak pożądanego ładu i pokoju, jakie są celem życia monastycznego.
[srodtytul]Wznoszenie murów[/srodtytul]
Po wybudowaniu pod koniec XI wieku pierwszej kamiennej, romańskiej świątyni ku czci świętych Piotra i Pawła, połączonej krużgankiem z częścią klauzurową, trudno było sobie wyobrazić to wzgórze bez benedyktynów. Rozpoczęły się prace zarówno w skryptorium, jak i w warsztatach rzemieślniczych oraz w gospodarstwie. I oczywiście troska o liturgię, tę, która wszystko utrzymuje w harmonii i porządku. Od pierwszych jednak chwil ich pobytu w Tyńcu nie byli wolni od licznych trudności, bo chociaż pierwszy opat tyniecki Aron był równocześnie biskupem krakowskim, nie zapewniało to klasztorowi pełni bezpieczeństwa. Epoka romańska skończyła się tu po najeździe wojsk tatarskich i czeskich, później nastał czas gotyku, a wraz z nim dalszy rozwój opactwa. Powstawały nowe fundacje, kilka miast i kilkadziesiąt wsi było w posiadaniu opatów tynieckich. Przyszła więc pora na stuletnią komendę, kiedy to o wyborze przełożonego nie decydowała wspólnota, ale monarcha, któremu zależało na tynieckich dobrach. W Tyńcu pojawił się wówczas barok. A czas płynął dalej. Losy opactwa tak mocno związane z losami Polski od kilku stuleci nie rozminęły się nawet w bezlitosnym czasie początku XIX wieku.