Zrozumieć pustkę i oswoić ją

W świadomości chyba każdego z mnichów jest niezwykłość miejsca, w którym żyje, modli się i pracuje. Niezwykłość, także ta architektoniczna. Niezwykłość, ale też pustka. Doświadczają jej także liczni przybywający na tynieckie wzgórze goście – pielgrzymi, turyści, parafianie. Jest w tym miejscu coś zaskakującego i niezwykłego

Publikacja: 10.09.2009 08:08

Red

Tyniecki klasztor, położony na jednym z tutejszych wzniesień na wapiennej skale, odbijający się w lustrze bez pośpiechu płynącej pod nim Wisły. Głos kościelnych dzwonów, śpiew mnichów wypełniający świątynię, śmiech dzieci i głośne rozmowy dorosłych łączą się ze sobą na klasztornym dziedzińcu i tworzą niepowtarzalną atmosferę. Trudno niektórym uwierzyć, że to tysiącletni klasztor – historia łączy się tu ze współczesnością, tradycja z nowoczesnością, życie zakonne ze świeckim. I jeszcze jedno – mury, z których niemal nic nie pozostało, doszczętnie zniszczone, bez żadnej nadziei na ratunek, powstały z upadku i są schronieniem dla ludzi zagrożonych podobną zawieruchą. Niekoniecznie wojenną, ale taką zwyczajną, jaką niesie ze sobą codzienność. Nie sposób zrozumieć tego miejsca, nie znając jego historii.

[srodtytul]„we wszystkim Bóg (…) uwielbiony”[/srodtytul]

Opactwo tynieckie jest jednym z najstarszych opactw benedyktyńskich w Polsce, jedynym do dziś istniejącym. Czas jego trwania, chwile potężnego rozwoju, ale też nieuniknionej kasaty ściśle wiąże się z dziejami naszej ojczyzny. Zatrzymajmy się więc na chwilę czy to na dziedzińcu, czy u podnóży klasztoru, a może – po przeprawie – po drugiej stronie rzeki. To właśnie w tym miejscu duchowi synowie świętego Benedykta w kilka wieków po jego śmierci przybyli z Regułą w ręku, aby ją tutaj realizować. I od początku nie było im łatwo. Wysiłek wznoszenia murów połączony był z trudem życia Ewangelią i Regułą w Polsce, która zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej przyjęła chrzest. Zgodnie z wolą swego zakonodawcy czynili co mogli, aby we wszystkim Bóg był uwielbiony. Poprzez modlitwę i pracę, której nie brakowało, dążyli do tak pożądanego ładu i pokoju, jakie są celem życia monastycznego.

[srodtytul]Wznoszenie murów[/srodtytul]

Po wybudowaniu pod koniec XI wieku pierwszej kamiennej, romańskiej świątyni ku czci świętych Piotra i Pawła, połączonej krużgankiem z częścią klauzurową, trudno było sobie wyobrazić to wzgórze bez benedyktynów. Rozpoczęły się prace zarówno w skryptorium, jak i w warsztatach rzemieślniczych oraz w gospodarstwie. I oczywiście troska o liturgię, tę, która wszystko utrzymuje w harmonii i porządku. Od pierwszych jednak chwil ich pobytu w Tyńcu nie byli wolni od licznych trudności, bo chociaż pierwszy opat tyniecki Aron był równocześnie biskupem krakowskim, nie zapewniało to klasztorowi pełni bezpieczeństwa. Epoka romańska skończyła się tu po najeździe wojsk tatarskich i czeskich, później nastał czas gotyku, a wraz z nim dalszy rozwój opactwa. Powstawały nowe fundacje, kilka miast i kilkadziesiąt wsi było w posiadaniu opatów tynieckich. Przyszła więc pora na stuletnią komendę, kiedy to o wyborze przełożonego nie decydowała wspólnota, ale monarcha, któremu zależało na tynieckich dobrach. W Tyńcu pojawił się wówczas barok. A czas płynął dalej. Losy opactwa tak mocno związane z losami Polski od kilku stuleci nie rozminęły się nawet w bezlitosnym czasie początku XIX wieku.

[srodtytul]Zmierzch…[/srodtytul]

Rok 1816. To data, o której w opactwie mówi się chyba z największą niechęcią. Tuż po trzecim rozbiorze Polski także w tym miejscu rozbita została jedność, przez tyle pokoleń wypracowywana. Stabilitas loci (stałość miejsca), które każdy mnich ślubuje swojemu opatowi podczas profesji wieczystej, zostało w sposób brutalny naruszone. Ówcześni mnisi, zmuszeni do opuszczenia tynieckiej szkoły służby Pańskiej, zachowali oczywiście stałość w zakonie, ale rozproszyli się, każdy musiał pozostać wiernym Regule już w pojedynkę. Stąd też kilku z nich zostało pustelnikami. Nie ulegało wątpliwości, że to koniec pewnej epoki. I, co ciekawe, pustka po opuszczeniu Tyńca przez benedyktynów była tak wielka, że próbowano ją chwilowo wypełnić na różne sposoby. Przez kilka lat swoją siedzibę na tynieckim wzgórzu miał pewien niemiecki benedyktyn, który został biskupem założonej na tych ziemiach diecezji tynieckiej. Biskup Tomasz Ziegler to ważna postać, od której zależały losy tynieckiego skarbca i księgozbioru. To właśnie on, po przeniesieniu siedziby swojej diecezji do Tarnowa, zabrał ze sobą najcenniejsze, jak sądził, tynieckie skarby, ocalając je tym samym przed zniszczeniem i grabieżą. Ale Tyniec pustoszał. Nie dość, że od kilku lat nie można było usłyszeć chorału, którym mnisi chwalili swego Stwórcę, to w dodatku było już coraz mniej materialnych śladów obecności benedyktynów w tym miejscu. I jeszcze piorun. W 1831 roku.

W południowe skrzydło klasztoru, czyli w dawny gmach biblioteczny, trafił piorun, wzniecając pożar, który pochłonął bez reszty prawie wszystkie zabudowania. Ocalały jedynie kościół i siedziba opatów, mieszcząca się nad dwiema bramami wjazdowymi do klasztoru. Pozostały tylko ruiny, zgliszcza i zapomnienie.

[srodtytul]… i poranek[/srodtytul]

Tyniecki wymuszony sen trwał dokładnie 123 lata. I chociaż w tym czasie nieraz myślano o odnowie życia benedyktyńskiego na tynieckiej skale, pojawiały się pierwsze przebłyski zwiastujące nadejście poranka, to jednak przyszedł on w najbardziej nieoczekiwanym momencie. W lipcu 1939 roku. Ale nie od razu próbowano wskrzesić Tyniec. Początkowo, benedyktyni przybyli po raz kolejny na ziemie polskie, rozpoczęli od prowadzenia internatu dla młodzieży gimnazjalnej w Rabce. Po pewnym czasie zrezygnowano jednak z tej działalności i grupa 11 odnowicieli opactwa dzięki staraniom abp. Adama Sapiehy została skierowana do tynieckich ruin. Końcem przedwojennego lipca zawitał poranek nad pogrążonymi we śnie klasztornymi zgliszczami. Widok, który polscy benedyktyni z belgijskiego opactwa św. Andrzeja w Zevenkerken zastali, był zdumiewający. Razem ze swoim przełożonym, przeorem o. Karolem van Oostem, Belgiem, który języka polskiego uczył się na dziełach Słowackiego, ujrzeli pustą, zrujnowaną przestrzeń dookoła dziedzińca.

Tym, co im pewnie dodawało odwagi, była świątynia, którą jej święci patroni uchronili przed losem, jaki spotkał resztę zabudowań. Ocalała jeszcze dawna opatówka, w której na samym początku zamieszkali. Zostali postawieni w podobnej sytuacji, jak jedenastowieczni mnisi fundatorzy tego miejsca. Musieli zacząć od początku. Nie wiedzieli jeszcze, że za kilkadziesiąt dni rozpęta się kolejna wojna światowa. Ich położenie było porównywalne z losem, jaki spotkał ich zakonodawcę.

Pewnie wówczas nie śmieli tak o sobie myśleć. Podobieństw jest jednak zbyt wiele – jak święty Benedykt przed 15 wiekami próbował ocalić starożytną kulturę na ruinach starożytnego Zachodu, tak też w Tyńcu próbowano wprowadzić nowego ducha do tych resztek średniowiecznych murów. I jak Benedykt żył na przełomie starożytności i średniowiecza, również mnichom fundatorom z Belgii przyszło żyć w zderzeniu czasów minionych ze współczesnością. Także zawierucha dziejowa, jaka towarzyszyła zarówno Benedyktowi, jak i odnowicielom Tyńca, nie sprzyjała dziełu, które pragnęli realizować.

[srodtytul]Życie w gruzach[/srodtytul]

Obok entuzjazmu związanego z przybyciem mnichów po raz kolejny na to wzgórze, pojawiał się pesymizm i niepokoje. Serca tych 11 mnichów pełne musiały być jednak nadziei i determinacji, poczucia słuszności dzieła, które podjęli. Powoli zaczął się kształtować pewien obraz, wyobrażenie, jak ułożyć życie od nowa w tym miejscu, od czego zacząć. Pojawiło się również pragnienie odbudowy. W pierwszej kolejności dosłownie, ale potrzebna też była odnowa życia duchowego. Zanim nawet pomyślano o odgruzowywaniu ruin budowli, koniecznością było postawienie mocnych fundamentów pod życie duchowe. Benedyktyni mieli solidny materiał – Liturgię Godzin, lectio divina, chorał gregoriański. Bez tego nie można było ruszyć.

Wzgórze tynieckie, jeszcze zrównane z ziemią, zaczęło nabierać ożywczego oddechu, który umożliwił mu powstanie z upadku. Nie trwało to jednak zbyt długo – wybuch wojny zniweczył podjęte wcześniej działania, z większości planów zrezygnowano, ale mnisi nie chcieli już opuścić tego miejsca. I chociaż były momenty, kiedy w klasztorze mieszkał tylko jeden z ojców, nawiązała się wtedy niezwykła więź z parafianami, którym to benedyktyni posługiwali, Tyńczanie zaś służyli pomocą. Nie obyło się niestety bez ofiar – o. Wojciech Golski został umieszczony w obozie w Dachau, gdzie poniósł śmierć. Najcięższym miesiącem dla tynieckiej wspólnoty okazał się styczeń 1945 roku, kiedy przesuwał się front i zniszczeniu uległa klasztorna świątynia, która służyła już wtedy także parafianom. Potem nastała cisza, wojna się skończyła, nie było jednak pewności, co będzie dalej, jaką jeszcze próbę trzeba będzie znieść. W dwa lata po wojnie, kiedy wspólnota zadomowiła się już na dobre na tynieckiej skale, rozpoczęto konkretne prace przy tym, co z dawnej świetności opactwa pozostało.

[srodtytul]Skrzydło wschodnie[/srodtytul]

W 1947 roku ruszyły pierwsze prace. Powstały więc plany odbudowy, projekty, kosztorysy, czyli to wszystko, co potrzebne do rozpoczęcia robót budowlanych. Wspólnota zdawała sobie sprawę z tego, że w obecnej sytuacji nie odbuduje od razu całego klasztoru. Robiono jednak wszystko, aby jak najlepiej i najszybciej podnieść klasztor z ruin. Pierwszy etap dotyczył więc skrzydła wschodniego klasztoru, bezpośrednio połączonego krużgankiem z kościołem. To dawna i obecna część klauzurowa klasztoru. Do niej wstęp mają tylko mnisi. Na parterze znajduje się refektarz, czyli wspólna jadalnia oraz salki rekreacyjne. Na pierwszym i drugim piętrze są jednoosobowe cele oraz pomieszczenia wspólne. Nad krużgankiem w znajdującej się za klauzurą bibliotece klasztornej przechowywany jest obecnie tyniecki księgozbiór. Jest tam również kapitularz, w którym zapadają ważne decyzje dotyczące opactwa, a także mają miejsce wewnętrzne ceremonie zakonne, jak chociażby obłóczyny, oraz kaplica domowa, przeznaczona dla starszych mnichów, którzy nie mogą już o własnych siłach chodzić do chóru. Już w maju 1947 roku ponownie rozpoczął swoją działalność Obywatelski Komitet Odbudowy Tyńca, wspierany przez kard. Adama Sapiehę i Kazimierza Pasenkiewicza, wojewodę krakowskiego.

Dzięki jego działalności udało się pozyskać potrzebne środki pochodzące od dobroczyńców z Polski i z zagranicy. Także benedyktyni wyjeżdżali w celach duszpasterskich do innych parafii, przy okazji reperując budżet odbudowy. Prace prowadzone były według projektu prof. Zbigniewa Kupca. Projekt ten zakładał ochronę zabytkowego obiektu z równoczesnym przystosowaniem go do zamieszkania przez tyniecką wspólnotę. Szczególnie radosne wydarzenie miało miejsce już w 1952 roku, kiedy mnisi mogli opuścić opatówkę i zamieszkać w ogrzewanych centralnie celach na pierwszym piętrze wschodniego skrzydła. Niestety, nie wystarczyło funduszy na podjęcie prac przy gmachu bibliotecznym. Wielka Ruina czekała na swój moment. Prace i tak nieprzerwanie trwały, ciągle coś naprawiano, konserwowano, zabezpieczano. Równolegle trwały też prace wykopaliskowe i renowacyjne w kościele i na krużganku. Uwieńczeniem pierwszego etapu odbudowy było podniesienie klasztoru w roku 1959 do rangi samodzielnego przeoratu konwentualnego, a dziesięć lat później do rangi opactwa, czego dokonał kard. Karol Wojtyła.

[srodtytul]Ruina zwana Wielką[/srodtytul]

Opactwo tynieckie powoli dochodziło do siebie. Pozostałości po dawnej bibliotece klasztornej, mieszczącej się w południowym skrzydle opactwa, zaczęły być nazywane pustkami lub ruiną. Ta druga nazwa tak bardzo osiadła w świadomości zarówno benedyktynów, jak i parafian czy odwiedzających to miejsce gości, że aż do dziś, w rok po zakończeniu wszelkich prac w tym budynku, wszyscy zgodnie nazywają go Wielką Ruiną! Jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku w tej części opactwa rosły drzewa. Niektóre z nich tak mocno wplotły się między szczeliny murów, że nie można było ich usunąć – i są tam do dzisiaj. Wielka Ruina długo musiała czekać, aby się nią na dobre zainteresowano i znaleziono środki niezbędne do przywrócenia do dawnej świetności. Dopiero w ostatniej dekadzie XX wieku zaczęto działać w tym kierunku bardzo aktywnie. Wówczas opatem tynieckim był zmarły w 2005 roku o. Adam Kozłowski. Rozpoczęło się od badań archeologicznych, które przeprowadził arch. Waldemar Niewalda. Następnie, w roku 1994, przyszła kolej na pierwsze prace remontowo-budowlane, które trwały kilka lat. Potrzebne było zabezpieczenie istniejących reliktów murów oraz usunięcie ich części uszkodzonych i zmurszałych.

Dalszy etap prac polegał na rekonstrukcji murów gmachu bibliotecznego, co było niemałym przedsięwzięciem. Prace prowadzono według projektu arch. Zbigniewa Radziewanowskiego. Za dokumentację techniczną odpowiadał prof. Zbigniew Janowski oraz wspomniany arch. Waldemar Niewalda. Nad całością czuwał krakowski wojewódzki konserwator zabytków arch. Andrzej Gaczoł, prace były zaś finansowane ze środków Narodowego Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa. Omawiany etap odbudowy zakończył się założeniem więźby dachowej, przykryciem jej dachówką oraz wstawieniem okien. Ze względu na brak dostatecznych środków finansowych Wielka Ruina pozostała w stanie surowym, zabezpieczona tylko przed dalszym niszczeniem i degradacją.

[srodtytul]Pomysły, projekty, fundusze – rok 2005[/srodtytul]

Prawdziwy przełom w historii podnoszenia z ruin opactwa nastąpił dopiero na początku XXI wieku. Rok 2005 okazał się rokiem przełomowym. To właśnie wtedy dzięki determinacji i samozaparciu wielu osób odbudowa tynieckiego klasztoru zaczęła zbliżać się do końca. Nieprzypadkowo na początku roku w klasztorze nastąpiły znaczące zmiany. Nowo wybranym opatem tynieckim został o. Bernard Sawicki – doktor teologii, ale też absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie, najmłodszy z opatów w powojennej historii Tyńca.

Od samego początku pełnienia swojej posługi wyraźnie dostrzegał, jakie zadania przed nim stoją. Była to przede wszystkim troska o dobro duchowe powierzonych mu współbraci, ale też konieczność zapewnienia opactwu stabilizacji finansowej. W związku z tym pojawił się pomysł założenia Jednostki Gospodarczej „Benedicite”, odpowiedzialnej za dystrybucję i promocję tzw. Produktów Benedyktyńskich, czyli różnorakich produktów spożywczych powstałych według dawnych receptur. Zainteresowanie produktami przerosło nasze oczekiwania i obecnie są one dostępne w kilkudziesięciu sklepach franczyzowych na terenie całej Polski. Wciąż nierozwiązanym problemem pozostawała kwestia starego, niewydajnego i zbyt kosztownego systemu grzewczego całego klasztoru, nie mówiąc już o wielkim pragnieniu dokończenia odbudowy Wielkiej Ruiny. Ojcu opatowi nie było łatwo. Musiał najpierw przekonać całą wspólnotę o sensowności swoich pomysłów i konieczności wprowadzenia ich w życie. Kiedy już kapituła wypowiedziała się za modernizacją ogrzewania i odbudową dawnej biblioteki, pierwsze pytanie, które się pojawiło, dotyczyło oczywiście strony finansowej tych przedsięwzięć. Przyszła więc pora na pisanie projektów oraz poszukiwanie źródeł dofinansowania. Wszelkie kosztorysy, przedmiary robót, projekt nowego systemu ogrzewania wykonała firma z Gliwic. Środki na przeprowadzenie tego pionierskiego projektu, w sumie w wysokości około 3 mln zł, udało się uzyskać z Eko-Funduszu oraz Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.

Gdy już został zamknięty montaż finansowy modernizacji ogrzewania, trwały wciąż poszukiwania środków na odbudowę Wielkiej Ruiny. Według wstępnych kosztorysów podniesienie z ruin dawnej biblioteki miało nas kosztować około 10 mln zł. Po wielu konsultacjach, spotkaniach rozpoznawczych i godzinach spędzonych na przygotowaniu wniosku o dofinansowanie, powstała koncepcja ubiegania się o środki unijne. W ponad rok po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej został złożony wniosek do Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego. To było pierwsze „rozdanie” unijnych środków przeznaczonych na lata 2004 – 2006. Nie obyło się bez obaw i niepokojów wewnątrz wspólnoty, sporo było sceptycyzmu wobec sytuacji, w jakiej nasz kraj znajdował się od ponad roku, dlatego też kwestia dotacji unijnej budziła sporo kontrowersji. Z końcem tego roku, nasz wniosek znalazł się na pierwszym miejscu listy Regionalnego Komitetu Sterującego. Była to niestety lista rezerwowa. Trzeba było szukać dalej. Toteż były próby podejmowane w Mechanizmie Norweskim, Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego czy Społecznym Komitecie Odnowy Zabytków Krakowa.

Ku naszej radości pojawiły się pewne deklaracje – 300 tys. zł z MKiDN na projekt architektoniczno-budowlany. W lipcu 2006 roku Urząd Marszałkowski w Krakowie zadeklarował połowę kwoty, o którą prosiliśmy w ramach ZPORR, była to jedna trzecia wartości całej odbudowy. Po uzyskaniu tej deklaracji MKiDN zdecydowało się przyznać nam ponad 4 mln zł, SKOZK zaś ponad 2 mln. Dzięki temu, że planowaliśmy dostosować cały budynek dla niepełnosprawnych, także Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych wyraził chęć pomocy przy realizacji tych planów. Po zamknięciu montażu finansowego, w wysokości 10,5 mln zł, wystąpiliśmy o pozwolenie na budowę, które uzyskaliśmy w listopadzie 2006 roku.

[srodtytul]„…i pracuj!”[/srodtytul]

W końcu ruszyły prace! Chociaż Wielka Ruina zamieniła się w wielki plac budowy, był to radosny widok i znak, że dawna biblioteka klasztorna kiedyś zacznie znowu żyć. Głównym wykonawcą robót budowlanych była, wyłoniona w przetargu firma z Krakowa. Inwestorem zastępczym, odpowiedzialnym za prowadzenie inwestycji, został Zarząd Rewaloryzacji Zespołów Zabytkowych Krakowa. W grudniu 2006 roku prace rozpoczęły się od odgruzowywania piwnic. Trzeba było wywieźć ponad 200 metrów sześciennych gruzu, pyłu i śmieci, które przez lata nagromadziły się w podziemiach. Prace utrudniał brak możliwości wybierania gruzu w kilku miejscach naraz, dostępny był tylko jeden punkt, co w znaczący sposób przedłużało tę czynność.

Następnie zabezpieczano konstrukcyjnie fundamenty i ściany oraz istniejące sieci elektryczne. W piwnicach zostały odkryte najstarsze mury kamienne pochodzące z okresu romańskiego. Wtedy to pojawiła się odpowiedź na pytanie – jak odbudowywać? Marcin Adamczewski z Warszawy, pełnomocnik opactwa, wiedział, w jaki sposób należy odbudować skrzydło południowe. Nie chciał tworzyć w budynku czegoś nowego, dodawać elementów, których tam nigdy nie było. Zamysłem konserwatorskim było więc odsłonięcie piękna, jakie to miejsce przed wiekami posiadało. Pomysł to ciekawy, ale równocześnie kontrowersyjny. Wierność temu pomysłowi polega także na pozostawieniu żelbetowych stropów w całości budynku, nawiązując do pierwszej odbudowy z lat 90. To element, który wywołuje chyba najwięcej komentarzy. Także tych pozytywnych. Dzięki pozostawieniu tych stropów nie było problemu z montażem wszelkich instalacji, oświetlenia i nagłośnienia, gdyż komponują się one w jedną całość z żelbetami. Również fragmenty barokowych sklepień, które odkryto, nie zostały zrekonstruowane, tylko pozostawione takimi, jakie przekazały nam wieki. Przez cały rok 2007 prace były kontynuowane. Rozpoczęto działania związane ze źródłem ciepła, które były ściśle powiązane z realizowaną równolegle modernizacją gospodarki cieplnej klasztoru. Nowy ekologiczny system grzewczy, dzięki zestawowi pomp i gruntowych wymienników ciepła, wykorzystuje w sposób naturalny ciepło Ziemi. W ogrodzie klasztornym wykonano 40 odwiertów na głębokość 100 metrów, zamontowano tzw. kogenerator oraz baterie słoneczne. To nowoczesny system, który kosztował sporo wysiłku, jednakże, jak widać już po dwóch sezonach jego używania, system w pełni opłacalny i przyjazny naturze.

[srodtytul]Zadziwienie codziennością[/srodtytul]

Prawie półtoraroczny czas podnoszenia z ruin ostatniej nieodbudowanej części opactwa tynieckiego w niezwykły sposób przyczynił się do uwrażliwienia na ponadczasowe dobro, ukryte w starych murach. Potrafią to docenić szczególnie ci, którzy sporo trudu włożyli w ten budynek. Czas jego odbudowy to czas integracji wielu, pozornie dalekich sobie osób. To także czas żmudnego zmagania się z codziennością. Wielka Ruina wymagała wielkiego wysiłku, ale przyniósł on upragnione owoce. Dla członków wspólnoty, którzy nie byli bezpośrednio związani z odbudową, ten czas był czasem trudnym i wymagającym poświęceń. Przeprowadzenie modernizacji ogrzewania wymagało wymiany grzejników i rur w całym klasztorze, także za klauzurą. Do końca czerwca zostały wykonane prace konserwatorskie przy wątkach kamiennych w piwnicach oraz rozpoczęto konserwację wątków ceglano-kamiennych na parterze i pierwszym piętrze.

Należało podjąć takie działania, jak oczyszczenie, usunięcie wtórnych przemurowań, usunięcie wadliwych i wykruszających się spoin. Następnie konieczny był przegląd całej więźby dachowej i pokrycia dachu oraz wykonanie nowych lukarn w części północnej. Zakończono prace konserwatorskie przy elewacji północnej, wykonując pełną konserwację wątków ceglano-kamiennych z aranżacją widocznych nawarstwień historycznych, będącą efektem dyskusji i zaleceń, które odbywały się w ramach powoływanych wielokrotnie komisji konserwatorskich. W komisjach uczestniczyli przedstawiciele miejskiego konserwatora zabytków oraz rzeczoznawca ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Komisje weryfikowały również przebieg prac przy konserwacji i aranżacji wewnętrznych wątków ceglano-kamiennych. Zrealizowano założenie konserwatorskie przewidujące w dawnej bibliotece uczytelnienie na ścianach pozostałości zawalonego sklepienia barokowego poprzez odpowiednie zaaranżowanie odtworzonych form architektonicznych pilastrów, widocznych fragmentów wątków ceglanych oraz powierzchni tynkowanych. Po przeprowadzeniu niezbędnych prac instalacyjnych i montażowych, na początku 2008 roku przyszedł czas na wykończenie całego budynku. W kwietniu zostały zakończone wszelkie prace, a w maju rozpoczęły się odbiory budowlane i konserwatorskie.

[srodtytul]Coraz bliżej[/srodtytul]

Chociaż uroczyste otwarcie było przewidziane na przypadające 11 lipca liturgiczne święto św. Benedykta, już wcześniej budynek ten przebudził się zupełnie z prawie dwustuletniego snu. Oczom wszystkich zaproszonych w ten szczególny dzień ukazał się gmach w pełni pokorny, ale jednocześnie tak nietypowy, dający do myślenia. Wolą całej wspólnoty było, aby Wielka Ruina była ogólnodostępna. Nie ma w niej klauzury. Benedyktyni pragną, jak chciał ich zakonodawca, przychodzących gości przyjmować jak Chrystusa. Stąd aż dwa piętra Wielkiej Ruiny przeznaczone są dla naszych gości, którzy chroniąc się w tynieckich murach, pragną odnaleźć siebie. Nie ma tam numerów pokoi, każdy pokój ma za to swojego patrona, na zbiegu zaś tych dwóch pięter jest Oratorium dla wszystkich pragnących ciszy i skupienia.

W pomieszczeniach pierwszego piętra, gdzie dawniej przechowywany był księgozbiór, znajdują się trzy sale: Petrus, Paulus i Barnabas, w których obecnie odbywają się spotkania w ramach organizowanych w opactwie rekolekcji i warsztatów, a także mają tam miejsce liczne wydarzenia kulturalne. Na parterze jest część muzealna, w której podziwiać można najwspanialsze zachowane egzemplarze pochodzące z tynieckiego księgozbioru, inkunabuły i rękopisy, a także cenne szaty i paramenty liturgiczne. W jednym z pomieszczeń jest kilkanaście ekranów multimedialnych, dzięki którym turyści mogą poznać historię monastycyzmu i tego miejsca. W lapidarium, ukrytym w podziemiach, można zobaczyć romańskie i gotyckie detale pochodzące ze świątyni i z krużganka oraz znaleziska archeologiczne z tynieckiego wzgórza, a wśród nich naczynia ceramiczne, koraliki, przęśliki, igły, a także dwa zęby mamutów. Tak wyposażony budynek może być w pełni świadkiem minionych wieków oraz miejscem spotkania z sacrum, szczególnie przepełnionym duchowością benedyktyńską. W tym właśnie celu został powołany do istnienia Benedyktyński Instytut Kultury Chronić dobro.

[srodtytul]Chronić dobro[/srodtytul]

Tymi słowami Jan Paweł II określił misję św. Benedykta na przełomie wieków, w czasach upadku. Chodzi o dobro Ewangelii i dobro Kultury. Podobne zadanie ma w dzisiejszych czasach każdy z nas. Doświadczenie życia wspólnego uczy nas, że razem można o wiele więcej osiągnąć. Nie chodzi o wymierne korzyści czy chwilowy zachwyt nad tym, co udało się w Wielkiej Ruinie osiągnąć. Pragniemy z tego właśnie miejsca chronić w sposób szczególny te wartości, które są dziś mocno zagrożone.

Zdajemy sobie sprawę, że nasz wysiłek został już w pewien sposób doceniony. Takie nagrody, jak Budowa Roku, Polska Pięknieje, Lider ZPORR czy Odys 2008 potwierdzają opinie wielu, że ta część opactwa, pozostawiona w cieniu, a teraz doceniona, ma w sobie coś niezwykłego. Nie spoczywamy jednak na laurach, już od zeszłego roku pracujemy nad kolejnym projektem. Dotyczy on zagospodarowania terenów wokół klasztoru. W planach jest budowa muzeum Konfederacji Barskiej, parkingu, nowej recepcji oraz cyfrowa rekonstrukcja biblioteki tynieckiej. Jest to projekt kilkakrotnie większy i na razie poszukiwane są fundusze, podobnie jak to było przy Wielkiej Ruinie.

[i]br. Józef Kanik osb[/i]

Tyniecki klasztor, położony na jednym z tutejszych wzniesień na wapiennej skale, odbijający się w lustrze bez pośpiechu płynącej pod nim Wisły. Głos kościelnych dzwonów, śpiew mnichów wypełniający świątynię, śmiech dzieci i głośne rozmowy dorosłych łączą się ze sobą na klasztornym dziedzińcu i tworzą niepowtarzalną atmosferę. Trudno niektórym uwierzyć, że to tysiącletni klasztor – historia łączy się tu ze współczesnością, tradycja z nowoczesnością, życie zakonne ze świeckim. I jeszcze jedno – mury, z których niemal nic nie pozostało, doszczętnie zniszczone, bez żadnej nadziei na ratunek, powstały z upadku i są schronieniem dla ludzi zagrożonych podobną zawieruchą. Niekoniecznie wojenną, ale taką zwyczajną, jaką niesie ze sobą codzienność. Nie sposób zrozumieć tego miejsca, nie znając jego historii.

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"