Rozwój Moniki Brodki, gwiazdy piątkowego wieczoru w Palladium, jest naprawdę imponujący. Można było się spodziewać, że ambitna dziewczyna ze wsi Twardorzeczka pod okiem ojca (muzyka ludowego) wyrośnie co najwyżej na gwiazdę żywieckiego zespołu folklorystycznego. Ale nic z tych rzeczy.

W 2003 roku Brodka zdobyła serca publiczności, triumfując w telewizyjnym show „Idol“. Jej debiutancki krążek „Album“ okrył się złotem i został nagrodzony Superjedynką. O dwa lata późniejsze „Moje piosenki“ wywołały mniej medialnego szumu, za to były krokiem w stronę dojrzałości. Z młodziutką piosenkarką współpracowali m.in. Seweryn Krajewski, Bogdan Kondracki czy Ania Dąbrowska.

W pracę nad najnowszą, trzecią płytą Brodki – „Grandą“ – zaangażowali się twórcy awangardowi, choćby Budyń z Pogodna czy Radek Łukasiewicz z Pustek. Rezultat okazał się strzałem w dziesiątkę. Dzięki niemu udało się pogodzić środowiska muzyki alternatywnej z miłośnikami popu.

Jako że wokalistka przeszła totalną metamorfozę i – jak sama przyznaje – pierwszy raz w karierze zakosztowała pełni artystycznej wolności, trudno się spodziewać, by występując w Palladium, sięgała po utwory z poprzednich albumów. Skoncentruje się na repertuarze świeżym, w wersji koncertowej zaaranżowanym na gitary, bas, instrumenty klawiszowe, perkusję i mandolinę.

Stary rock’n’roll przejdzie w dance-punk, piosenka autorska w psychodeliczną elektronikę, zabraknie może tylko afroamerykańskiej muzyki miejskiej, do której dziewczyna niepotrzebnie lgnęła. Nie zapomniała za to o korzeniach. Proszę jednak nie oczekiwać przaśnych przyśpiewek, bo folkowe inspiracje Monika Brodka wykorzystuje bardzo przewrotnie i bliżej jej do buntu reprezentowanego przez M.I.A. niż do festynowego zacięcia Brathanków.