[srodtytul]Lekcje gniewu[/srodtytul]
Mówią, że w bezpośrednim kontakcie budzi sympatię. Ale on akurat o sympatię dbał zawsze najmniej. Zaciekawienie, strach, irytacja, uwielbienie – na nich mu zależało, one go napędzały. Gdy w filmie Loacha objawia się głównemu bohaterowi, porządkowanie jego życia zaczyna od przyspieszonego kursu gniewu i stanowczości.
[wyimek] [link=http://www.rp.pl/artykul/9131,592523-Kino-jak-futbol--jest-gra-zespolowa.html]Ken Loach opowiada Barbarze Hollender o swoim spotkaniu z Erikiem Cantoną i jego najnowszym filmie[/link][/wyimek]
Wściekłość prowadziła go przez ulice Marsylii, gdzie się wychował, przez kluby piłkarskie jak Francja długa i szeroka, potem przez Leeds i Manchester, gdzie sobie postawił pomnik za życia, przez Barcelonę, gdzie żył po zakończeniu kariery wśród malarzy i poetów, i wreszcie z powrotem do Francji.
Gdziekolwiek trafiał, tam oskarżał, protestował, bił się, nie pozwalał. Obrażał i był obrażany. Raz gardził tłumem, raz się w jego oczach chętnie przeglądał. Jak to ujął „The Independent”, był ciągle rozdarty między Rambo a Rimbaudem. Był dumny, że się z nim rozmawia inaczej niż z większością piłkarzy: o The Doors, malarstwie, Freudzie, Schopenhauerze i filmie. Lubił podkreślać, że jest inny. Że jego idole to nie Pele z Maradoną, tylko Jim Morrison i Mały Książę. I że z żoną Isabel, historykiem literatury, raczej nie rozmawia o tym, ile goli strzelił.