Nie słyszałem o takich badaniach ani nie poznałem żadnej rodziny, w której taka prawda wyszłaby na jaw. Ludzie nie chcą takich spraw rozgłaszać. O zdradzie i seksie się nie mówi. Zwłaszcza tu, w Ameryce, gdzie pracuję na Uniwersytecie Ohio, jest inaczej niż w Europie. Nie wiem, czy to kwestia hipokryzji, czy protestanckiego wychowania, czy po prostu innych zasad. W 1981 r. nakręciłem "Kocha się tylko raz" – dramat, który był objęty zakazem rozpowszechniania w Jugosławii (jego bohaterem był członek tajnej policji Tity, który romansował z „wrogiem klasowym" – przyp. red.). Pokazano go w Cannes, a potem pojechałem z nim na premierę do Nowego Jorku. Po seansie rozmawiałem z widzami – 99 procent pytań dotyczyło seksu i nagości w filmie. Nikogo nie interesowały treści polityczne. W Chorwacji było odwrotnie.
Uczynił pan z filmowych braci – Nikoli i Braco – bardzo sympatycznych bohaterów. To pomaga widzowi, poniekąd, usprawiedliwić ich zdrady.
Nie zrobiłem "Między nami", by powiedzieć, że zdrada jest dobra albo zła. Nikogo nie osądzam i nie lubię, kiedy robi to kino – filmy mają opowiadać historie o ludziach, a kiedy tak się dzieje, to chcemy lubić bohaterów. To nie reżyser ocenia swoje postaci. Wierzę w trójkąt relacji wokół filmu: reżyser – film – publiczność. I to ona osądza.
W oświadczeniu zamieszczonym na stronie filmu nazywa pan cudzołożników "współczesnymi buntownikami i wizjonerami"...
To moja refleksja po przeczytaniu w Stanach paru książek o tym, gdzie uwalnia się ludzka energia, której nie da się już rozładować w rozbojach ulicznych. Ich autorzy twierdzą, że w świecie ustalonych relacji zawodowych i publicznych jedyną przestrzenią wolności jest życie osobiste, seksualne...
Czytaj więcej w Życiu Warszawy