„Born This Way", który dziś ma premierę, rozczaruje nawet wielbicieli chwytliwego popu – to album z odzysku, dominuje dance: niewyrafinowane rytmy i orgia syntezatorów. Brzmienia, którymi pierwszoligowe gwiazdy przed dekadą gardziły, teraz robią karierę.
Spora w tym zasługa Gagi. Na drugiej płycie dodała jeszcze melodie z początku lat 80. i motywy kojarzone z niemieckim techno. Sięgnęła więc po inspiracje w kiepskim guście, ale to konsekwentny wybór pop diwy lansującej brzydotę, popierającej wszystko i wszystkich, którzy zostali odrzuceni.
Najbardziej wpływowa celebrytka świata – „Forbes" dał jej pierwszeństwo nad Oprah Winfrey – jest nie od tego, by nas zabawiać dobrymi piosenkami. Zjawiła się, by „poślubić noc", o czym donosi w otwierającej „Marry the Night". Zapowiada, że po jej szarży świat będzie się nadawał wyłącznie do wysadzenia w powietrze.
Niszczycielska moc Gagi jest wielka, wystarczy słuchać dalej. Zredukowała muzykę do serii bitów i szczątkowych komunikatów. Jest copywriterką – twórczynią chwytliwych haseł, które rozbłyskają jak neony, ale niczego nie mówią.