Reżyserka stworzyła przedstawienie intrygująco wieloznaczne, dynamiczne, a przy tym – co dziś rzadkość w operze – absolutnie zgodne z muzyką. Nie ma tu co prawda atmosfery grozy rodem z XIX-wiecznego horroru, mamy jednak intrygującą opowieść o tym, że chore relacje między ludźmi prowadzą do samodestrukcji. I to jest znacznie bardziej przejmujące niż straszenie zmarłymi, którzy nagle wstają z trumny.