Na okładce Polak ucieka w szalonym pędzie, Anna Netrebko próbuje go dopaść i uderzyć rondlem. To zdjęcie świetnie oddaje klimat opery "Don Pasquale" Donizettiego wystawionej w nowojorskiej Metropolitan.
Intryga jest tu prosta. Stary Don Pasquale postanowił wreszcie się ożenić. Przyjaciel podsuwa mu swą (rzekomą) siostrę, a ona po spisaniu kontraktu natychmiast zamienia się w sekutnicę. Don Pasquale ma dość jej awantur i rozrzutności, więc godzi się oddać dziewczynę siostrzeńcowi, choć wcześniej był przeciwny jego małżeństwu. A że młodzieniec kocha ją z wzajemnością, całość kończy się happy endem.
Wiele komedyjek o podobnym schemacie powstało w historii teatru, ponadto 76-letni Austriak Otto Schenk wystawił "Don Pasquale" po bożemu, a jednak publiczność w Nowym Jorku co i raz wybucha gromkim śmiechem. To zasługa zarówno reżysera, jak i wykonawców. On ich starannie prowadzi, oni do jego pomysłów dodają żywiołowość, wdzięk i sceniczną naturalność.
Według zamysłu Donizettiego śmieszyć powinien przede wszystkim Don Pasquale. I John Del Carlo potrafi to robić. Jest komiczny, gdy gubi perukę lub zaleca się do narzeczonej. A jednak przedstawienie nabiera szaleńczego tempa wtedy, gdy pojawia się Mariusz Kwiecień i Anna Netrebko.
Wymieniam ich w takiej kolejności nieprzypadkowo. To polski baryton jako Malatesta jest motorem całej intrygi, rozdziela wszystkim przypisane przez siebie role, bawiąc się przy tym śpiewająco. Wokalnie Mariusz Kwiecień jest perfekcyjny, czego nie można powiedzieć o Annie Netrebko. Głos ma jak zawsze piękny, ale za mało w nim belcantowej finezji, za to zdarzają się pewne wpadki intonacyjne. Obsadę uzupełnia dobry amerykański tenor Matthew Polenzani.