Występ sekstetu Kubańczyka daleko odbiegał od prawdziwego jazzu, którego i tak w tegorocznym cyklu koncertów nie było wiele. Niestety, poziom artystyczny jego programu budził zastrzeżenia. Lider grający na skrzypcach elektrycznych nie popisał ani wirtuozerią ani wyobraźnią w aranżacjach kolejnych tematów. Towarzyszący mu muzycy nie wyróżniali się niczym szczególnym, może poza kontrabasistą, ale przypadła mu w udziale tylko jedna efektowna solówka. Najlepsze latynoskie zespoły nie mają problemów z rozruszaniem każdej publiczność już w pierwszym utworze. Omar Puente nie pomógł sobie nawet interpretując przebój Marka Grechuty „Dni, których jeszcze nie znamy". Ale było to wykonanie wyjątkowo niemrawe, a wdzięczność publiczności była umiarkowana. We własnym temacie „Just Like You" nie wykazał się również talentem kompozytorskim. Kiedy zespół zagrał pierwsze takty słynnego przeboju Tito Puente „Oye Como Va", znanego najbardziej z wykonania Carlosa Santany, spodziewałem się, że Kubańczycy wskoczą wreszcie w dobrze znane sobie klimaty. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy po dwóch minutach lider dał zespołowi znać, żeby rozkręcający się ekspresyjnymi rytmami utwór przerwać. Zaintonował natomiast romantyczny temat, zapewne jego zdaniem bardziej pasujący do zapadającego zmierzchu. Podziwiam publiczność, która wytrwała do końca koncertu. Wszak wieczór był urokliwy, najcieplejszy z sobotnich, w jakie przyszło występować muzykom na Starówce.
Tegoroczny festiwal zaczął się z wysokiego pułapu od koncertu znakomitego norweskiego tria pianisty Torda Gustavsena. Chociaż padał deszcz i było chłodno, prawdziwi fani jego muzyki stali zasłuchani pod parasolami. A Gustavsen był tego wieczoru może nawet bardziej nostalgiczny i romantyczny niż kiedykolwiek pod dachem. W ten sposób wynagrodził fanom kaprysy pogodowe.
Cieszę się, że posłuchałem na żywo jednego z najlepiej zapowiadających się zespołów w Europie, międzynarodowego Tingvall Trio. Dzięki temu wiem, że entuzjazm prasy niemieckiej jest mocno przesadzony. Owszem, kompozycje szwedzkiego pianisty Carla-Martina Tingvalla są bardzo ciekawe, ale już wykonanie mnie nie porwało.
Oryginalny, nowy projekt przedstawił ze swoim Naxos Quintet Milo Kurtis, a gościnnie zagrała na skrzypcach jego siostra Elektra Kurtis-Stewart. Bardzo dobry program w prawdziwie jazzowym, a nawet mainstreamowym stylu wykonał kwartet mieszkającego w Polsce trębacza Gary'ego Guthmana. Szkoda, że problemy z kolumnami głośnikowymi popsuły wrażenia publiczności stojącej po prawej stronie sceny.
Natomiast Austriak Manu Delago zaciekawił słuchaczy brzmieniem stalowego bębna hang drum, ale repertuar nie był zbyt atrakcyjny. Miłośnicy skandynawskich wokalistek ucieszyli się zapewne z występu jednej z najlepszych, Dunki Caecilie Norby, lecz znawców prawdziwego jazzu ten występ nie zachwycił. Ci, którzy byli na tym koncercie, potwierdzili moją tezę: europejskie wokalistki lepiej wypadają na płytach niż na koncertach.