Bohatersko doczytałem ją do stronicy 222, gdzie wymiękłem przy następującej frazie: „Może innym to chuj, tobie to niechuj. Niechuj przewyższa chuja choćby prefiksozaprzeczeniem. Niechuj jest aprobatą, chuj – żałośnie przewidywalną negacją. Negujący nieodwołalnie przegrywają, zwątpienie bowiem jest w cenie do pierwszej przeceny".
Odłożyłem książkę, ale zrobiło mi się głupio. Bo co to za recenzent, który pęka na robocie? „Bierz się do pracy" – mobilizowałem sam siebie – i czytaj dalej. Nie mogłem.
W końcu jednak przekartkowałem to, co wcześniej zmogłem. Zatrzymałem się na uwagach niejakiego Torossiana na temat polszczyzny.
Inny bohater powieści, skądinąd redaktor, wyznacza nowe zadania literaturze, twierdząc: „Literatura to nie tylko opowiadanie historii, to przede wszystkim wiwisekcja rejonów, w jakie zapuszcza się taka psychologia czy filozofia, zapuszcza się, by się ostatecznie pogubić i wyjść na manowce. Literatura – powtarzał (...) – jest lupą podłączoną do serca. Nie spojrzysz przez nią daleko, lecz dogłębnie poznasz to, co blisko ciebie. Kurwa, co ja pierdolę?".