87-letni artysta pragnie pobić rekord wokalnej długowieczności, ruszył więc w trasę, promującą jego nowy album.
Historia to tak odległa, że większość czytelników „Rz" nie ma prawa jej znać. W końcu Charles Aznavour, urodzony w maju 1924 r., debiutował 65 lat temu. Francuską estradę zdobył szybko, ale korzystał z artystycznego wsparcia samej Edith Piaf. W następnej dekadzie był już gwiazdorem, zaczął też efektowną karierę w filmie. W latach 60. poznała go cala Polska, przede wszystkim za sprawą Lucjana Kydryńskiego, który potrafił lansować mistrzów francuskiej piosenki. Było na nią zresztą zapotrzebowanie, nie tylko dlatego te utwory przybliżały nam świat Zachodu. Wtedy ceniono u nas utwory, w których subtelna muzyka pięknie łączyła się z poetyckim tekstem. Aznavour potraf tak pisać, dlatego jego „Dwie gitary", „Isabell", „La bohéme" czy „La Mamma" stały się w Polsce przebojami.
W latach 70. piosenką „She" podbił brytyjską liczbę przebojów, nagrywał też po niemiecku, po włosku czy hiszpańsku. W 1984 r. dał poruszający recital na festiwalu w Sopocie, ale spora część publiczności uciekała z Opery Leśnej, by zdążyć na kurs ostatniej, trójmiejskiej kolejki. W Polsce zaczęła być modna zupełnie inna muzyka i Charles Aznavour wraz z literacką piosenką francuską odchodził w zapomnienie. On jednak nie zwalniał tempa, nagrywał kolejne płyty, występował w filmach, wydał pamiętniki... W 1998 roku w internetowym głosowaniu prowadzonym przez stację CNN i amerykańską edycję magazynu „Time", został wybrany artystą estradowym XX wieku, pokonując Elvisa Presley'a i Boba Dylana.
Pięć lat temu odbył pożegnalne tournee, ale z estrady jednak nie zszedł, okazjonalnie wciąż na niej się pojawia. Teraz robi to w związku z nową płytą.