Niedawna reedycja odświeżonych nagrań The Beatles przekonała, że prymitywne stereo z końca lat 60. można przełożyć na nowoczesny cyfrowy dźwięk. Tłumy młodych ludzi przed radiową Trójką, gdzie prezentowano w tym tygodniu zremasterowane „The Dark Side of the Moon", przekonują, że ma to sens, tak jak wznowienia książek Manna albo Dostojewskiego. Bo wydana w 1973 r. płyta to klasyka sztuki XX wieku. Kupiło ją 45 mln fanów. Lepszy wynik osiągnął tylko „Thriller" Jacksona i „Back in Black" AC/DC.
„Ciemna strona" obrosła legendą nie tylko dlatego, że przyniosła genialne nagrania i stała się zapisem posthipisowskiej depresji. Nawet zwolennicy mniej ambitnej muzyki musieli słyszeć i zachwycać się efektami specjalnymi – odgłosami bijącego serca, zegarów, helikoptera i sypiących się monet. Stworzyły niezapomniany muzyczny teatr wyprzedzający czasy HD.
Dziś taka produkcja jest bajecznie łatwa. Floydzi nagrywali zegary na taśmę u zegarmistrza, a miedziaki wrzucali do miednicy. Potem taśmy cięto i montowano z użyciem kleju i nożyczek, mnożąc dźwięki na wielośladowym magnetofonie.
Słuchając odświeżonych nagrań na sprzęcie najwyższej klasy, słychać, że połączone w concept album nagrania były rejestrowane w różnym czasie, a barwa instrumentów się zmieniała. Muzyka odzyskała naturalną fakturę spłaszczoną na pierwszych płytach wydanych w technologii CD. Jej słuchanie przypomina podziwianie obrazu przez szkło powiększające.