Album nasycony jest elektronicznym brzmieniem, które stało się pana cechą charakterystyczną. Ma pan czasem ochotę wrócić do muzyki akustycznej, od której zaczynał pan karierę?
Na tej płycie dominują właśnie instrumenty akustyczne. Każdą improwizację rozpoczynałem od grania wyłącznie do mikrofonu. Modyfikacje za pomocą analogowych przystawek pojawiały się później. Najpierw staram się znaleźć właściwe brzmienie, potem je zmieniam, wzbogacam, stosując urządzenia elektroniczne.
Kiedy w 1997 r. pojawił się pana album „Khmer", dźwięki przetworzonej elektronicznie trąbki mogły się okazać dla niektórych szokujące, a z pewnością intrygujące. Jak pan wypracował takie brzmienie?
Miałem wtedy przerwę w koncertach i kupiłem pierwszy komputer. Zacząłem się bawić w przetwarzanie nagranych dźwięków i wymyślanie nowych, podkładałem generowane na komputerze rytmy. Inspirował mnie Miles Davis z lat 70., a także Jon Hassell. Po kilku tygodniach doszedłem do wniosku, że to może być interesujące, i przesłałem Manfredowi Eicherowi, szefowi ECM Records. Ta muzyka odbiegała od stylistyki wytwórni, ale zdecydował się ją wydać. Wymyślił intrygujący tytuł płyty i okładkę. Po raz pierwszy w historii ECM wydał także single, aby mogły być grane w radiu. Popularność płyty, szczególnie w Ameryce, zaskoczyła chyba wszystkich, a mnie najbardziej.
Muzycy skandynawscy często powołują się na wpływy muzyki ludowej, pan również?
Tradycja muzyczna jest żywa i nie pozostaje bez wpływu na to, co tworzę, ale nie ma znaczenia decydującego. Każdy z nas współpracuje z twórcami, którzy mniej lub bardziej wyraźnie inspirują się muzyką ludową. Ja czuję się improwizatorem poszukującym sposobów wyrażenia ekspresji w muzyce.