W drodze do Chin przeczytałam „Chinlandię" Damiana Leszczyńskiego i Romana Konika. Myślałam wielokrotnie: „e tam, czepiają się". Teraz już nie jestem tego tak pewna.
Cały kraj w pigułce
Pekin okazał się klasyczną stolicą. Mieszanką wszystkich regionów, zapewne też języków, kuchni, religii... Tylko portret Mao Zedonga niezmiennie pilnuje wejścia do Zakazanego Miasta. Choć podczas mojego pobytu nawet on się zmienił, bo obraz trafił do renowacji.
My pamiętamy masakrę studentów na placu Tiananmen, ale sam Tiananmen zdaje się żyć swoim życiem. We wrześniu szykowany był do narodowego święta, rocznicy powstania Chińskiej Republiki Ludowej, przypadającej 1 października. Kwiaty, lampiony i oczywiście kolejka do mauzoleum Mao.
Po zamieszaniu związanym z bezpłatnym wejściem (tak, owszem, jest bezpłatne, tyle, że najpierw trzeba oddać wszystko, już za opłatą, w pobliskiej przechowalni bagażu) odstałyśmy z przyjaciółką swoje. Dobrze, że jesteśmy wysokie i, czekając w upale na wejście, rzadko dostawałyśmy w oko parasolką, nieodłącznym gadżetem Chinek dbających o białą, prawie przezroczystą skórę.