Chiny: to nie jest kraj dla słabych ludzi

Mapę Pekinu czasami lepiej czytać do góry nogami. Na anglojęzyczną pomoc można liczyć w stopniu ograniczonym. Trzeba uzbroić się w boską cierpliwość. I... ruszamy do Państwa Środka

Aktualizacja: 14.11.2011 16:32 Publikacja: 14.11.2011 16:30

Chiny: to nie jest kraj dla słabych ludzi

Foto: rp.pl, Karolina Baca-Pogorzelska kbac Karolina Baca-Pogorzelska

W drodze do Chin przeczytałam „Chinlandię" Damiana Leszczyńskiego i Romana Konika. Myślałam wielokrotnie: „e tam, czepiają się". Teraz już nie jestem tego tak pewna.

Cały kraj w pigułce

Pekin okazał się klasyczną stolicą. Mieszanką wszystkich regionów, zapewne też języków, kuchni, religii... Tylko portret Mao Zedonga niezmiennie pilnuje wejścia do Zakazanego Miasta. Choć podczas mojego pobytu nawet on się zmienił, bo obraz trafił do renowacji.

My pamiętamy masakrę studentów na placu Tiananmen, ale sam Tiananmen zdaje się żyć swoim życiem. We wrześniu szykowany był do narodowego święta, rocznicy powstania Chińskiej Republiki Ludowej, przypadającej 1 października. Kwiaty, lampiony i oczywiście kolejka do mauzoleum Mao.

Zobacz galerię zdjęć

Po zamieszaniu związanym z bezpłatnym wejściem (tak, owszem, jest bezpłatne, tyle, że najpierw trzeba oddać wszystko, już za opłatą, w pobliskiej przechowalni bagażu) odstałyśmy z przyjaciółką swoje. Dobrze, że jesteśmy wysokie i, czekając w upale na wejście, rzadko dostawałyśmy w oko parasolką, nieodłącznym gadżetem Chinek dbających o białą, prawie przezroczystą skórę.

Przejście przed budynek, w którym jest mauzoleum, przypominało wyścigi, a sama „wizyta" u wodza trwała kilka sekund.

Po co im ten mur?

Dwa miejsca w pobliżu Pekinu, gdzie można wejść na Chiński Mur, są zawsze przepełnione turystami i w efekcie zamiast samej budowli widzi się tłumy ludzi. My wybrałyśmy miejsce polecane przez Lonely Planet, określane jako zamknięte dla turystów.

Bajka czy bańka made in China? - czytaj w uwazamrze.pl

Chińczyk – jak Polak - też potrafi. Lokalni mieszkańcy za 2 juany (ok. 1 zł) z chęcią wpuszczają w okolice tej niesamowitej konstrukcji. Dalej trzeba się dostać po drabinie, ale wrażenia – bezcenne, choć osobiście ciągle nie wierzę, że mur widać z kosmosu. Ale ważne, co widać z muru. A te wielkie przestrzenie robią wrażenie.

Targowanie się to podstawa

Wielu Europejczyków jedzie do Chin z zamiarem zrobienia tanich zakupów. Dziś o to trudniej, bo juan się umocnił, ale nadal, kto umie się targować, może liczyć na sukces. Z każdym dniem nabiera się wprawy. Na początku niezbędną przy wszechobecnej mrożącej klimatyzacji chustę „pure cashmir" (akurat!) kupowałyśmy po 40 juanów, pod koniec wyjazdu już za 20 juanów, a jakby się bardziej postarać, to pewnie i za 10 by się dało.

Pekiński Silk Market i Pearl Market to jednak zakupowa Mekka i nadal trudno się oprzeć pokusie, by się tam nie zapuścić „na chwilę", która przeciąga się do kilku godzin. Jakość? Made in China. Oczywiście, sprzedawcy zapewniają nas, że wszystko jest ręcznie robione (przy czym identycznych bluzek „ręcznie malowanych" są dziesiątki), że uwielbiają Polaków, dla których cena to jedyne 1000 juanów (dla Amerykanów rzekomo byłoby 1500), że wszystko jest original i w ogóle lepiej trafić się nie da.

Osobiście z zakupów jestem zadowolona, choć też dałam się nabić w butelkę. Pendrive nie działa. Ale ładny breloczek do kluczy z niego będzie...

Po co komu angielski

Podstawowym dla turysty językiem komunikacji w Chinach jest gestykulacja. Perfekcyjne porozumiewanie się na migi to jeden z najlepszych sposobów, by dogadać się w Państwie Środka.

Jeśli chcemy spytać o drogę, najlepiej zaczepiać nastolatków. Oni uczą się angielskiego, więc prawdopodobieństwo sukcesu jest duże. Nie dziwmy się, gdy zagadnięty poprosi do współpracy przy tłumaczeniu kolejne trzy osoby. Chińczycy najlepiej czują się w grupie. Są jednak takie rejony, jak miasto Zhengzhou (druga obok Luoyang baza wypadowa do klasztoru Shaolin), gdzie z angielskim nie ma co próbować, strata czasu.

Kłopoty pojawiają się też w restauracjach. Często nie ma anglojęzycznego menu. Zamówiony kurczak może się okazać gołębiem. Całkiem zresztą smacznym, póki nie wyłowimy z talerza jego głowy z dziobem i oczami.

Chińczycy naprawdę nie mają złej woli. Szczerze chcą pomóc w porozumieniu, ale często trwa to strasznie długo albo po prostu nie wychodzi. Dlatego dobrym pomysłem jest nauczenie się liczebników od 1 do 10, zwrotów „chcę to" (wo yao zhege), nie chcę (bu yao), dziękuje (xie xie) czy dzień dobry (ni hao) i do widzenia (zai jian).

Transportowy mix

Po Chinach najlepiej poruszać się samolotem albo pociągiem. Czasem nieunikniony jest transport kołowy, ale busik czy autobus to dość ekstremalne przeżycie. Skok adrenaliny, wywołany specyficznym stylem jazdy Chińczyków – murowany.

Do samolotów trudno mieć zastrzeżenia, wewnętrzne linie lotnicze nie odbiegały niczym od naszych standardów, a na pewno były bardziej punktualne.

Z kolejami było różnie. Z Xi'an do Zhengzhou jechałam supernowoczesnym, wygodnym składem i to po znacznie lepszych torach niż polskie. A dworzec, z którego ruszaliśmy, przypominał raczej port lotniczy niż stację kolejową. W Zhengzhou czar prysł. Owszem, dworzec miał wyższy standard niż Warszawa Centralna, ale klasy pociągu nie jestem w stanie określić. Przypadło mi miejsce najbliżej sufitu w sześcioosobowym przedziale (o ile tak można nazwać przestrzeń bez drzwi) przystosowanym do wzrostu Azjatów. Po 15-godzinnej podróży do Kantonu, której szczegółów oszczędzę, mogę podzielić się radą: nie idźcie rano do łazienki.

Za to bezwzględnym hitem jest metro wszędzie tam, gdzie jest. W Pekinie z jednego końca miasta na drugi podziemną kolejką mogłam dojechać za 2 juany, czyli za złotówkę. W Hongkongu, gdzie metro działało nawet podczas tajfunu, cena biletu zależała od pokonywanej trasy, ale i tak na przykład dostanie się do odległego Disneylandu kosztowało mniej niż 6 zł. Podobny system obowiązuje w Kantonie i Szanghaju.

Co do taksówek – nie należą do najdroższych, ale trzeba na nie uważać. Na pewno należy unikać czarnych samochodów. Choć kierowcy są ujmująco mili, to ceny – porażające. Ale prawdziwa taksówka w Pekinie (czyli żółto-jakaś, np. żółtozielona czy żółtobordowa) to koszt 10 juanów za pierwsze 3 km, potem – niespełna 2 juanów za każdy kolejny. Tylko nieco drożej jest w Szanghaju, znacznie zaś drożej w Hongkongu, gdzie czerwone taksówki zabierające nawet pięciu pasażerów kosztują więcej niż polskie.

Ile kosztują bilety wstępu w Chinach (1 juan to ok. 0,5 zł) – wybrane przykłady

W drodze do Chin przeczytałam „Chinlandię" Damiana Leszczyńskiego i Romana Konika. Myślałam wielokrotnie: „e tam, czepiają się". Teraz już nie jestem tego tak pewna.

Cały kraj w pigułce

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali