19 kwietnia 1943 roku o godzinie drugiej w nocy nadeszły pierwsze meldunki od naszych czujek, że getto zostaje obstawione przez żandarmów niemieckich i granatową policję. 15 minut później wszystkie grupy zajęły swoje stanowiska bojowe. Ludność cywilna została skierowana do uprzednio przygotowanych schronów i skrytek. Getto wymarło.
O siódmej rano wkroczyło zmotoryzowane wojsko niemieckie w pełnym szyku bojowym na tereny getta. Ale już u zbiegu ul. Miłej i Zamenhofa zamknęliśmy ich w kotle. Grupy nasze otworzyły koncentryczny ogień, odcięły odwrót. Czołgi niemieckie płonęły od naszych butelek zapalających. Ani jeden Niemiec nie wyszedł stąd żywy. Na rogu Nalewek i Gęsiej walki trwały przeszło siedem godzin. Ulica tonęła we krwi. Ambulanse niemieckie nie nadążały zbierać swych rannych. Samoloty kierowane przez niemiecki punkt obserwacyjny bombardują teren. Tym niemniej Niemcy zostają zmuszeni do wycofania się. Pierwszego dnia walk ŻOB odniosła pełne zwycięstwo. O godzinie pierwszej po południu nie ma na terenie getta ani jednego Niemca.
Gdy następnego dnia Niemcy podeszli pod bramę terenu szczotkarzy, obserwator nasz włączył wtyczkę do kontaktu elektrycznego. Przeszło 100 SS-manów ginie od wybuchu dawno już czekającej na nich miny. Reszta wycofuje się. Gdy po kilku godzinach znów próbują dostać się na teren, giną prawie wszyscy od naszych granatów i butelek zapalających. Wtedy zdarzyła się rzecz zupełnie wyjątkowa. Trzech oficerów z opuszczonymi automatami i białymi kokardami zbliża się do nas. Chcą pertraktować z komendą terenu, proponując 15-minutowe zawieszenie broni. Zapewniają wszystkim mieszkańcom spokojne przeniesienie wraz z całym dobytkiem do obozów pracy. Odpowiedzieliśmy strzałami. Nie ma pertraktacji z mordercami milionów bezbronnych matek i dzieci.
Każde piętro zamieniamy w twierdzę, każde okno w strzelnicę. Niemcy zrezygnowali z bezpośredniego zdobycia terenu naszego. Miotaczami ognia, z dużej odległości podpalili blok. Jesteśmy wszyscy osmaleni ogniem, dym nas dusi, a mimo to grupy nasze trwają na swoich stanowiskach. Sytuacja zmienia się z sekundy na sekundę, za chwilę płomienie zamkną nam odwrót. I wtedy to komendant terenu nakazuje odwrót. Przebijamy się do getta centralnego. Idziemy poprzez roztopiony asfalt, poprzez stopione od żaru szkło. Od żaru rozpalonego bruku tlą się podeszwy, piekąc niemiłosiernie stopy. Z sykiem i trzaskiem walą się płonące belki. Przedzieramy się z domu do domu. Wreszcie wydostaliśmy się do przejścia i przez mały wyłom w murze obstawiony przez żandarmerię, Ukraińców i granatową policję przedarliśmy się na drugi teren walk do getta centralnego. Sytuacja wszędzie ta sama. Olbrzymie pożary zamykają całe ulice, tysiące ludzi giną w płomieniach. Ludzie ci, wypędzeni ogniem ze schronów, uciekają bezładnie, setki kończą życie, skacząc z trzeciego lub czwartego piętra. Matki w ten sposób ratują dzieci przed płomieniami.
Niemcy tymczasem palą przykładowo teren szczotkarzy i getto. Na innych terenach dają pięć dni do dobrowolnego stawienia się, grożąc tymi samymi represjami, przed którymi nic ich w getcie centralnym, jak mówią, nie powstrzymało. I mimo przykładu nikt się nie zgłasza. Bojowcy wszędzie są na stanowiskach i gdy po kilku dniach Niemcy chcą przystąpić do pacyfikacji pozostałych szopów, wszędzie napotykają ten sam opór. Więc znów walki, walki wręcz o każde piętro, a następnie pożar nowej dzielnicy.