Ogromny apetyt na życie

Najczęściej słyszy pytanie o to, kiedy przejdzie na emeryturę. I choć Clint Eastwood w maju skończy 82 lata, nieodmiennie go to śmieszy

Publikacja: 21.04.2012 12:50

Clint Eastwood

Clint Eastwood

Foto: Corbis

E nergii i pracowitości może mu pozazdrościć chyba każdy. 57 lat po swoim filmowym debiucie („Frank marynarz" z 1955 r.) Clint Eastwood nie zwalnia tempa ani na moment i nie myśli o zakończeniu kariery.

Trudno zresztą w jego przypadku zdefiniować słowo kariera. Realizuje się jako aktor, reżyser, kompozytor, projektant, muzyk, producent, sprawdza się jako właściciel restauracji, a mieszkańcy kalifornijskiego miasta Carmel z rozrzewnieniem wspominają czasy, kiedy Eastwood w latach 80. zasiadał w fotelu burmistrza. Swoją przygodę z show-biznesem zaczynał jako aktor, ale początkowo nie wiązał z tym zajęciem wielkich nadziei – nie miał bowiem przekonania do własnych umiejętności.

Grywał niewielkie, słabo opłacane role w filmach klasy B i nie zanosiło się, by miał kiedyś rzucić na kolana Hollywood. Przełomem okazała się rola w kultowym dziś „Za garść dolarów" (1964) Sergio Leone i w kolejnych spaghetti westernach włoskiego reżysera: „Za kilka dolarów więcej" (1965), „Dobry, zły, brzydki" (1965). Leone obalił romantyczny mit Dzikiego Zachodu, a Eastwood zapisał się w historii kina jako twardziel o nieprzeniknionym wyrazie twarzy i beznamiętnym spojrzeniu. Dość skromny arsenał środków aktorskich, jakim wówczas dysponował, paradoksalnie okazał się jego największym atutem.

Opinię filmowego twardziela numer 1. potwierdził jeszcze w latach 60. w „Blefie Coogana" (1968), a w następnej dekadzie tytułową rolą w „Brudnym Harrym" (1971). Oba filmy wyreżyserował Don Siegl. Po latach właśnie jemu i Sergio Leone Eastwood zadedykował jeden ze swoich najgłośniejszych filmów, oskarowy antywestern „Bez przebaczenia" (1992). Na początku lat 70. spróbował swych sił jako reżyser. Wprawdzie debiutancki film „Zagraj dla mnie, Misty" (1971) oszałamiającym sukcesem nie był, ale rozbudził w nim pasję, której wierny jest do dziś.

W kolejnych latach z powodzeniem łączył role reżysera, producenta, aktora, a nawet kompozytora muzyki w swoich filmach. Zyskał dzięki temu tak rzadko spotykaną w Hollywood swobodę twórczą i możliwość panowania nad wszystkimi etapami produkcji. Zrealizował dotąd 35 filmów, z których co najmniej kilka zapewniło mu nieśmiertelność. Wspomniane „Bez przebaczenia" i „Za wszelką cenę" (2004) przyniosły mu oskarowe dublety – za najlepszy film i reżyserię (w sumie oba filmy otrzymały osiem statuetek).

Jednym z najciekawszych zrealizowanych przez niego projektów była dwuczęściowa opowieść z 2006 roku o bitwie o Iwo Jimę. „Sztandar chwały" pokazał walkę z punktu widzenia Amerykanów, „Listy z Iwo Jimy" opowiadały tę historię widzianą oczami Japończyków. Pierwszy otrzymał dwie, a drugi aż cztery nominacje do Oscara, potwierdzając przynależność ich reżysera do ścisłej czołówki twórców kina. Eastwood ma też na koncie trzy Cezary – m.in. za „Gran Torino" (2008) i trzy Złote Globy, w tym za znakomity „Bird" (1988).

Film o fenomenalnym saksofoniście Charliem Parkerze, przez wielu uznawany za najlepszy w całym dorobku Eastwooda, to hołd złożony przez reżysera swojej wielkiej miłości – jazzowi. W latach 50., nim zaczął flirtować z kinem, dorabiał jako pianista w podrzędnych barach. Później, kiedy status gwiazdy dał mu niezależność finansową, wspierał wielu muzyków, dofinansowywał festiwale i inne przedsięwzięcia muzyczne. Co ciekawe, mimo trwającej ponad pół wieku kariery, Eastwood potrafił skutecznie ochronić swoją prywatność. Dla wielu wciąż pozostaje człowiekiem-zagadką. Rzadko udziela wywiadów, a jeśli już się zgodzi, to zwykle na potrzeby promocji swoich filmów.

Nie bryluje na bankietach, żyje w swoim Carmel z dala od centrum show-biznesu, nie pcha się na pierwsze strony gazet. A gdy na nie trafia, to tylko dzięki pracy, której poświęca się bez reszty. Gdy rządy debatują nad ograniczeniem emisji CO2, upatrując w nim czynnik mogący unicestwić naszą cywilizację, hollywoodzcy producenci snują wizje apokalipsy dużo bardziej spektakularne, niż spalanie się życia na skutek globalnego ocieplenia. Część z nich skupia się na koncepcji „wroga wewnątrz nas", wróżąc zagładę spowodowaną np. przemianą ludzi w zombie (serial „Walking Dead" czy film „Jestem legendą"), inni zaś kreślą wizję inwazji Obcych (seriale „Threshold", „Goście").

Ten drugi scenariusz rozbudza wyobraźnię publiczności od ponad wieku – pomijając pewien spadek zainteresowania a conto fobii atomowej w okresie zimnej wojny – od czasu wydania w 1898 r. „Wojny światów" H.G. Wellesa. Być może dla niektórych zaskoczeniem było, że ten, który stworzył E.T., czyli najsympatyczniejszego Obcego w historii kinematografii, z taką zajadłością potraktował jego ziomków, ekranizując wspomniane wyżej dzieło brytyjskiego pisarza. Steven Spielberg, bo o nim mowa, najwyraźniej uznał, że „Wojna światów" nie wyczerpała tematu kosmicznej inwazji. Toteż gdy w 2009 r.

Robert Rodat, scenarzysta „Szeregowca Ryana", który Spielberg wyreżyserował, przedstawił scenariusz pod roboczym tytułem „Concord", król filmów akcji postanowił zostać jego producentem. Nazwa „Concord" nawiązywała do bitwy pod Lexington i Concord, rozpoczynającej wojnę o niepodległość Stanów Zjednoczonych. „Czułem, że to szalenie interesująca postapokaliptyczna historia w duchu roku 1776, przeniesiona w XXI wiek"– mówił Spielberg.

Tym, co szczególnie go ujęło w scenariuszu „Wrogiego nieba" (bo taki tytuł otrzymała produkcja), była kwestia przetrwania: „Zawsze interesowało mnie, jak bardzo jesteśmy pomysłowi. Jak ocaleni wykarmiliby swoje dzieci? Skąd wzięliby uzbrojenie, by toczyć walkę o to co utracili?". Tom Mason, profesor historii na Uniwersytecie Bostońskim, główny bohater serialu grany przez Noaha Wyle'a (znanego z „Ostrego dyżuru"), utracił w walce z wrogami bardzo wiele. W wyniku inwazji zginęła jego żona, a średni syn Ben został uprowadzony przez Obcych. Wraz z dwoma pozostałymi potomkami i rzeszą ocalałych Tom próbuje stawić czoło panoszącym się kosmicznym

E nergii i pracowitości może mu pozazdrościć chyba każdy. 57 lat po swoim filmowym debiucie („Frank marynarz" z 1955 r.) Clint Eastwood nie zwalnia tempa ani na moment i nie myśli o zakończeniu kariery.

Trudno zresztą w jego przypadku zdefiniować słowo kariera. Realizuje się jako aktor, reżyser, kompozytor, projektant, muzyk, producent, sprawdza się jako właściciel restauracji, a mieszkańcy kalifornijskiego miasta Carmel z rozrzewnieniem wspominają czasy, kiedy Eastwood w latach 80. zasiadał w fotelu burmistrza. Swoją przygodę z show-biznesem zaczynał jako aktor, ale początkowo nie wiązał z tym zajęciem wielkich nadziei – nie miał bowiem przekonania do własnych umiejętności.

Pozostało 88% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"