Trzynaście koncertów w trzy ostatnie wieczory kwietnia na pięciu scenach przyciągnęło kilkutysięczną publiczność. Poniedziałkowymi koncertami Jazzart uczcił Międzynarodowy Dzień Jazzu. Okazało się, że można zrobić dobry festiwal nie zapraszając laureatów Fryderyków, Leszka Możdzera, Tomasza Stańki i Agi Zaryan.
Podczas gdy mainstreamowe imprezy idą utartym szlakiem zapraszając artystów zwyciężających w ankietach specjalistycznych magazynów Polsce i za granicą, dyrektor artystyczny Katowice Jazzart Festival saksofonista Maciej Obara zaprosił artystów mających dużo do powiedzenia. Nie zabrakło znaczących nazwisk i to zagranicznych. Brytyjski saksofonista Courtney Pine i szwedzki kontrabasista Lars Danielsson nie wymagali rekomendacji gromadząc największą publiczność. Największy z klubów Hipnoza był wypełniony szczelnie podczas pierwszego w Polsce występu tria Neila Cowleya, który stylistycznie usadowił się pomiędzy grupami e.s.t. i The Bad Plus. Także znany już w Polsce Portico Quartet przyciągnął nadkomplet publiczności, choć zespół potwierdził, że w ich muzyce duże znaczenie ma perfekcyjna produkcja, a tę słychać najlepiej na płytach.
Lars Danielsson zachwycił melodyjnymi kompozycjami z charakterystyczną, skandynawską nutą melancholii. Jego kwartet złożony z muzyków wysokiej klasy w tym perkusisty Magnusa Öströma z e.s.t. jest ozdobą każdego festiwalu, choć nie dopatrzymy się w jego muzyce żadnych rewolucyjnych pomysłów. W tych celowała polska obsada festiwalu.
Trzy nazwiska powinni zapamiętać ci, którzy z jazzem flirtują od czasu do czasu. To przede wszystkim wspomniany już saksofonista Maciej Obara, który przedstawił nowy, międzynarodowy kwartet. Finał ich występu w Kinoteatrze Rialto pokazał, że w tym składzie i z nowymi kompozycjami mogą zawojować europejskie festiwale.