Demokracja ateńska i szlachecka to były demokracje! 30 proc. ludności Attyki to byli niewolnicy – ludzie uprzedmiotowieni. (...) W Polsce szlacheckiej władza dotyczyła wyłącznie szlachty, która stanowiła 20 proc. ludności, 80 proc. populacji Polski to byli chłopi (...) Jakże dalekie były standardy takiej demokracji od tego, co mamy dzisiaj.
A: W zeszłym tygodniu znalazłem się we Włoszech i trafiłem na obrady okrągłego stołu przemysłu farmaceutycznego. Oni mówili o czymś takim, podali taki widomy przykład – nie warto pracować nad lekami na choroby rzadkie, bo jest mało pacjentów i nawet jak się lek uda, to się na tym nie zarobi. A więc wszystkie korporacje i wszyscy mądrzy pracodawcy pracują nad lekami na choroby powszechne, bo to daje zarobek. Regulacyjna funkcja państwa polega na tym, żeby ktoś dopłacał, ale to niepopularne i politycy wcale tego nie chcą, nie chcą podejmować decyzji niepopularnych, dla leczenia rzadkich chorób. I ja w tym widzę konflikt wolnego rynku z demokracją. We Włoszech nie ma polityka, który by się odważył wyjść z niepopularną propozycją, ponieważ on nie zgromadzi wyborców. I to jest dowód na to, że konflikt między demokracją i wolnym rynkiem ma miejsce.
B: Dziś w obliczu sukcesu ekonomicznego Chin (...) stajemy przed takim zagrożeniem – co jeśli autorytaryzm w połączeniu z wolnym rynkiem może być efektywniejszy, bardziej konkurencyjny niż demokracja liberalna? Jak rozumiem, to jest jeden z powodów, dla których dyskutujemy. Inny być może jest taki, który wszyscy mieli państwo okazję obejrzeć podczas kryzysu finansowego. Gdy słyszycie o bardzo poważnym problemie humanitarnym na świecie (...), to dowiadujecie się, że można poczekać. Natomiast wtedy, kiedy na przykład zagrożone są wielkie banki, dostają od parlamentu 700 mld dolarów, by wielcy nie poupadali. Jaki to jest sygnał dla tych wielkich? Taki, że jeśli będą zarabiać na wolnym rynku, to jest dobrze. A jeśli zaczną ryzykować zbyt wiele, to odpowiedzialności za to nie poniosą, bo są za wielcy, żeby upaść. Szkodę poniesiemy my, podatnicy.
C: To, że kapitalizm i rynek w Chinach, rynek, bo nie śmiałbym powiedzieć, że wolny rynek, rozwija się świetnie w otoczeniu niedemokratycznym, nie jest dowodem na to, że wolny rynek zagraża demokracji. Jest dowodem na to, że wolny rynek może kwitnąć niekoniecznie w otoczeniu demokratycznym. Przykład z lekarstwami, do którego odnoszę się sceptycznie, powiem szczerze, że cyniczny kapitalizm jest taki, że nawet gdy choroba jest bardzo rzadka, to produkuje się na nią lek, bo koncerny wiedzą, że ludzie będą skłonni zapłacić za niego ogromne sumy. Natomiast nawet jeśli to prawda i firmy nie są w stanie wdrażać takich produktów i finansować badań, niech robi to państwo, realizując swoją podstawową misję ochrony swoich obywateli. Pański przykład jest dowodem na to, że wina jest po obu stronach, a nie że wolny rynek niszczy demokrację.
D: Gdy pan był uprzejmy powiedzieć, że Chiny rosną w tempie 10 proc. PKB rocznie, to pytanie – co my tak naprawdę mierzymy? Można to porównać do rozwoju dziecka. Czy rodzice cieszą się, że ich dziecko urosło w danym roku 2 cm i chwalą się sąsiadom, że ma już np. 102 cm, czy patrzą na to całościowo. Sfera gospodarki jest mierzona za pomocą PKB. Jesteśmy epatowani informacjami, że wzrosło w tym i tym roku i powinniśmy się cieszyć, oraz że powinniśmy się martwić, gdy spadło. PKB jest tylko jednym z mierników, który nie pokazuje całej prawdy o naszej sytuacji. Przez ostatnie 20 lat w Polsce rozwarstwienie społeczne mierzone zupełnie innym wskaźnikiem, tzw. współczynnikiem Giniego, rosło. W Czechach w tym samym czasie nie rosło i jednocześnie rozwijała się tam gospodarka. W Polsce rozwój był realizowany kosztem zwiększającego się rozwarstwienia społecznego. Mianowicie biedni robili się coraz biedniejsi, a bogaci coraz bogatsi.