Drewnolubni

Obraz nietrzeźwego majstra montującego boazerie powoli odchodzi w niepamięć. Na jego miejsce przychodzą młodzi, zdolni i świadomi. Powrót do rzemiosła to ich sposób na trudne i niepewne czasy. Poznajcie stolarzy XXI w.

Publikacja: 16.12.2012 18:00

Drewnolubni

Foto: Przekrój, Kuba Dąbrowski Kuba Dąbrowski

Red

Zaczęło się od remontu w mieszkaniu. Mieliśmy wszystko, ale brakowało nam szafy – opowiada Marek Wysocki. – Uparłem się, że sam ją zrobię. To była męczarnia. Wyszedł mi jakiś potworek, taka secesja II Rzeczypospolitej w stylu lat 90. Absolutny koszmar. Ale zamiast się wściec, poczułem ogromną satysfakcję i chęć dalszego projektowania. Żona chyba zauważyła moją determinację i zgodziła się, bym dalej realizował marzenie, mimo że czas nie był łatwy. Urodziła mi się córka, a ja zamiast zarabiać, postanowiłem zostać stolarzem – dodaje.

Podobnie było w przypadku Tomka Segieta, który przygodę ze stolarką zaczął od stołu. Stworzenie mebla wbrew wszelkim zasadom rzemiosła okazało się krokiem milowym w życiu Tomka. – Na chybił trafił kupiłem narzędzia, przeczytałem kilka książek i zabrałem się do pracy. Z wykształcenia jestem anglistą i filozofem. Ale wówczas stwierdziłem, że przechodzę od werbalizmu do konkretu. Stolarka to wyjątkowy zawód. Zaczynasz od ścięcia drzewa, a potem, krok po kroku, dochodzisz do celu. Mało kto w dzisiejszych czasach ma szansę uczestniczyć w takim procesie – tłumaczy.

Romantyczność tego zawodu urzekła też Szymona Sławca, który zanim na poważnie zajął się drewnem, imał się różnych prac. – Byłem dziennikarzem, pracowałem w agencji reklamowej i organizowałem koncerty muzyki symfonicznej. Nic mi jednak nie przynosiło takiego ukojenia, jak praca rzemieślnicza. W stolarce nie ma oszukiwania. Jak popełnisz błąd, to od razu go widzisz. Źle przytniesz, dobierzesz materiał, złożysz i tracisz efekt swojej pracy. Drewno nie wybacza. Skończony produkt to taki, z którym już nic więcej nie da się zrobić – deklaruje i z dumą rozgląda się po pokoju. – Mogę wykonać to wszystko. Od podłogi, przez drzwi, po meble. To ogromna satysfakcja.

Klient, nie pan

Nie zawsze jednak zadowolenie stolarza oznacza satysfakcję klienta, który w dzisiejszych czasach bywa po prostu trudny. – Pierwsze pytanie, które słyszę, to: „Czemu tak drogo?" – żali się Tomek. – Ludzie nie zawsze rozumieją, że praca kosztuje. Stół zrobiony przez stolarza to nie jest towar luksusowy, ale wartościowy. Trzeba umieć to docenić – dodaje. – Klientów przerasta też często wolność wyboru i odpowiedzialność. Nie mają własnego gustu albo boją się za nim podążać. W efekcie tygodniami potrafią trwać rozmowy, które ostatecznie wracają do punktu wyjścia – narzeka Tomek.

Oczywiście klienci są różni. Dawniej byli to raczej zamożni ludzie z dużych miast, dziś są z różnych miejsc Polski, a nawet świata. – Ostatnio tworzę coraz więcej mebli dla ludzi, którzy przeprowadzili się z miasta na wieś. Budują tam rezydencje i chcą otaczać się pięknymi przedmiotami. Na szczęście klienci są coraz bardziej pewni siebie i świadomi – mówi Szymon. Zawsze jednak trzeba stawiać pewne granice. – Mam trzy zasady. Po pierwsze, nie robię kopii z gazety. Jeżeli klient przychodzi do mnie z katalogiem i mówi „zrób to", muszę odmówić. Po drugie, stawiam na jakość. Nie konkuruję z ludźmi, którzy prześcigają się w cenie. Po trzecie, miewam zastrzeżenia estetyczne. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że robię komuś mebel, który musi współgrać z wnętrzem, ale nigdy nie zrobię rzeczy, której nie czuję – opowiada Marek.

Zasadniczość Marka dziwi trochę Szymona. – Kiedyś byłem bardzo wierny litemu drewnu. W pewnym momencie stwierdziłem, że skoro nazywam siebie stolarzem, to muszę umieć zrobić najróżniejsze obiekty – a te często wymagają innych materiałów. Istotnym czynnikiem są też budżety moich klientów, bo nie wszystkich zwyczajnie stać na drewno. Dla innych z kolei ważniejsza jest forma niż materiał. Używam więc całej gamy drewnopochodnych materiałów: płyt stolarskich, komorowych, MDF-ów i oczywiście drewna. Staram się dopasować do klienta. Oczywiście ideałem by było, gdybym pod każdym swoim projektem mógł się podpisać, ale nie zawsze o to w tym chodzi. Pracuję z ludźmi i najważniejsze jest dla mnie spełnienie ich oczekiwań – dodaje.

Boazeria raz!

Zamówienia bywają różne. Dla niektórych stolarz to cieśla, który buduje z drewna. – Ludzie często się dziwią, że jestem nie tylko wykonawcą, ale także projektantem mebli, bo dla nich to dwa różne zawody – opowiada Marek. – Niestety, nasz wizerunek jest pełen stereotypów. Dawniej rzemieślnik był ceniony, bo miał w ręku fach poparty wiedzą projektową. Dziś patrzy się na mnie czasem jak na zwykłego robotnika – dodaje. Z podobnymi problemami boryka się Szymon. – W towarzystwie widzę duże zainteresowanie tym, co robię. Większość z nas ma jakieś zdanie na temat designu i często chce się czegoś dowiedzieć o samym rzemiośle. Ludziom się wydaje, że stolarz to bardzo pierwotny zawód, okryty tajemnicą, i zapewne z ich perspektywy tak jest. Dlatego poważnie myślę też o zorganizowaniu profesjonalnych warsztatów. Praca jest rzeczywiście ciężka i wymagająca cierpliwości, ale też opłacalna. W moim odczuciu zawody rzemieślnicze przynoszą dobre pieniądze – wyznaje Szymon.

W stolarce nie ma oszukiwania. Jak popełnisz błąd, to od razu go widzisz. Źle przytniesz, dobierzesz materiał, złożysz i tracisz efekt swojej pracy.

– Stereotypy ciężko przeskoczyć. To pokłosie komunizmu, w którym prywatna inicjatywa była dewastowana. Nie przeszkadza mi ten obraz. W zawodzie stolarza i tak jest więcej romantyzmu niż u hydraulika. W ostatnich latach na szczęście mocno zmienił się obraz naszej pracy. Produkt znów zaczyna się liczyć. Widać to zresztą w całej Europie. Wraz z bogaceniem się społeczeństwa coraz bardziej liczy się przedmiot niszowy. Oczywiście można powiedzieć, że to tylko przejściowa moda, ale mam wrażenie, że coś z niej zostanie. Ludzie zdali sobie sprawę, że lepiej zainwestować w meble, które będą z nami żyły przez sto lat, niż za te same pieniądze kupić samochód. Trzeba tylko im stworzyć taką możliwość – mówi Tomek.

Poznasz mnie po słojach

Choć większość stolarzy nie posiada własnej strony internetowej, klienci i tak wiedzą, jak ich znaleźć. Zwykle działa poczta pantoflowa. Ładny mebel rzuca się w oczy i budzi pożądanie. Większość osób trafia do pracowni stolarskiej z polecenia, pomocni są też projektanci wnętrz, z których usług Polacy korzystają coraz częściej. – Zamówienia i motywacje są bardzo różne – opowiada Tomek. – Najczęściej robię stoły, bo są centralnym punktem domu. Przy nich się je, pracuje i bawi, i to one zostają z człowiekiem na dłużej. Ostatnio zgłosiła się pani, która poprosiła mnie o zrobienie stołu z jabłonek, po których wspinała się jako dziecko. Mebel ma olbrzymią wartość sentymentalną, o ile oczywiście nie kupujemy go w sklepie – przyznaje.

– Nie ma co porównywać mebli z magazynu z tymi, które robi stolarz. To są zupełnie inne przedmioty. Do mnie trafia klient, który wie, że nie znajdzie w sklepie tego, czego szuka – przyznaje Szymon. Projektowanie mebla to jednak nie tylko spełnianie marzeń klienta, ale przede wszystkim ciężka praca koncepcyjna. – Mam takie założenie, że krzesło jest do siedzenia, a stół do jedzenia. Mebel musi być funkcjonalny. Nie sztuką jest zrobić coś pięknego, sztuką jest zgrać to z wnętrzem i uczynić praktycznym – mówi Marek. – Tu nic nie może skrzypieć, piszczeć, chwiać się. Wszystko ma być idealnie zgrane – przyznaje Szymon.

Praca stolarza często zaczyna się już od ścięcia drzewa. Mebel, który powstaje, jest efektem nawet kilkunastu tygodni pracy. Sam proces sprawia, że między przedmiotem a jego wykonawcą budzi się niebywała więź. – Początkowo miałem duży problem z wypuszczeniem gotowego mebla z warsztatu – zwierza mi się Marek. – Lubiłem sobie na niego popatrzeć, jeszcze chwilę z nim pobyć. W mojej pracy są dwa piękne momenty. Najpierw, kiedy składam wszystko w surowym stanie i widać już zarys (proporcję i skalę projektu), a potem kiedy produkt jest gotowy i wreszcie widać efekt – mówi Marek. Z kolei Szymon pokazuje zdjęcia rodziny skaczącej po stole, który właśnie wniósł im do mieszkania. – Zależy mi na tym, żeby ludzie mieli z moimi meblami relację. W końcu robię je po to, żeby się nimi dzielić – deklaruje Tomek.

Zawód: stolarz

Zakłady stolarskie zwykle położone są na uboczu. Wielkie hale wypełnione dziwnymi sprzętami, masą drewna i wiórów. Łatwo się w nich zaszyć i stracić poczucie czasu. – Zawód stolarza jest dziki. Zdarza mi się tygodniami nie wychodzić z warsztatu, nie rozmawiać z ludźmi, nie zauważać zmian – opowiada Tomek. – Ta praca wymaga pewnych cech charakteru. Trzeba być cierpliwym, dokładnym i umieć planować swój czas. Najważniejsze jednak jest zdrowe podejście. Tu nie działa się na szybko, na termin, bo proces po prostu trwa w czasie, a przyspieszanie go może mu tylko zaszkodzić – opowiada.

Samotność to najtrudniejszy aspekt tego zawodu. Marek przyznaje, że gdy spotka w magazynie „drugiego takiego jak on", potrafi przegadać z nim pół dnia. – Zdecydowanie brakuje mi zespołu, jakiejś interakcji z drugim człowiekiem – mówi. Z podobnymi problemami borykał się też Szymon, który przez dwa lata prowadził warsztat pod Tarczynem. – Wyjechałem ze znajomym, bo potrzebowaliśmy odpocząć od tego wszystkiego. Kiedyś byłem miejskim zwierzakiem. Przesiadywałem w kawiarniach, lubiłem się zabawić. W pewnym momencie postanowiłem zmienić cały świat. Wyjazd miał mi w tym pomóc. Po dwóch latach samotni wróciłem. Dziś już nie umiałbym tak pracować, dlatego stworzyłem zespół ludzi. W tej pracy potrzeba balansu między samotniczym życiem a kontaktem z drugim człowiekiem – zwierza się.

Szymon, w przeciwieństwie do Marka i Tomka, postawił na mały zakład, w którym pracuje kilku rzemieślników. Jego wybór również wiąże się z pewnymi mankamentami. – Zdecydowanie lepszy jest ze mnie stolarz niż biznesmen. Płynność finansowa, rozliczanie to rzeczy, z którymi nie zawsze sobie radzę. Prowadzenie działalności gospodarczej bywa koszmarem. Nie mam problemu z klientami, pracą warsztatową czy samotnością, ale papiery potrafią mnie wytrącić z równowagi – dodaje.

W poszukiwaniu zen

– Jestem przekonany, że wielu ludzi odnalazłoby się znakomicie w działaniach rzemieślniczych, ale nie mieli okazji spróbować. One autentycznie dają przyjemność! – zapewnia Szymon. – Często słyszę: „Mój dziadek był stolarzem". Zastanawiam się wtedy, co się stało z tym warsztatem i z tą wiedzą? Polska rzemiosłem stoi! Zawsze stała. Wystarczy spojrzeć, jak świat wyglądał jeszcze 70 lat temu. Zmiana, która przyszła, wręcz przymus, żeby być nowoczesnym, nie przynosi ukojenia – stwierdza.

Nie wie, dlaczego ludzie oderwali się od?swojej tradycji, pouciekali do?miast, ale czuje, że na?tym stracili .

– Nie ma czegoś takiego jak talent, jest tylko ciężka praca – deklaruje Tomek. – Każdy przy odpowiednim skupieniu i uwadze mógłby być stolarzem. Pytanie tylko po co? W końcu nasze meble żyją sto lat, więc pracy nie starczy dla wszystkich – dodaje ze śmiechem.

Tomasz Segiet –?anglista, filozof i?stolarz.

Zaczęło się od remontu w mieszkaniu. Mieliśmy wszystko, ale brakowało nam szafy – opowiada Marek Wysocki. – Uparłem się, że sam ją zrobię. To była męczarnia. Wyszedł mi jakiś potworek, taka secesja II Rzeczypospolitej w stylu lat 90. Absolutny koszmar. Ale zamiast się wściec, poczułem ogromną satysfakcję i chęć dalszego projektowania. Żona chyba zauważyła moją determinację i zgodziła się, bym dalej realizował marzenie, mimo że czas nie był łatwy. Urodziła mi się córka, a ja zamiast zarabiać, postanowiłem zostać stolarzem – dodaje.

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla