Kiedy słucha się nowych piosenek legendy Woodstocku, przypominają się nie te najlepsze czasy wokalisty, lecz lata 70., kiedy musiał pójść na artystyczne kompromisy i ulegał presji komercjalizującego się przemysłu fonograficznego, śpiewał szlagiery, jakich dziś słucha się chyba tylko w kasynach Las Vegas.
O nagranych wtedy płytach lepiej nie pamiętać. Sam artysta o nich zapomniał. W wywiadach podkreślał, że są świadectwem kryzysu artystycznego, jaki przeżywał, nadużywając narkotyków i alkoholu. Najnowszy album nie jest aż tak zły, ale robi wrażenie przygotowanego pod hasłem mydło i powidło.
Sam muzyk powiedział zresztą, że nie lubi, by konwencje się powtarzały, dlatego wybrał zróżnicowane stylistycznie piosenki. Niestety, nie mają klasy najwcześniejszych nagrań, o powtórce z „With A Little Help From My Friends" nie ma mowy.
I o to nie można mieć pretensji. Cocker nie potrafi jednak utrzymać poziomu nagrań, dzięki którym wrócił na szczyty list przebojów w latach 80. i 90. Chodzi o takie pop-rockowe hity, jak „You Can Leave Your Hat On" czy „Have Little Faith". O tym, że miał problemy z wyborem repertuaru, świadczyły już poprzednie płyty, gdy posiłkował się reinterpretacjami starych hitów, m.in. „Summer In The City" i „Could You Be Loved". Najstraszniej brzmi w nowych nagraniach fortepian. Jest zaaranżowany jak muzyka w windach i hotelowych holach. Gdy się go słucha, bolą zęby.