Legenda Woodstock skończy w kasynie

Najnowszy album Joe Cockera "Fire It Up" wywołuje mieszane uczucia, przede wszystkim zawodu - pisze Jacek Cieślak

Aktualizacja: 19.12.2012 08:04 Publikacja: 19.12.2012 08:00

Fire It Up (Deluxe Edition)

Fire It Up (Deluxe Edition)

Foto: materiały prasowe

Kiedy słucha się nowych piosenek legendy Woodstocku, przypominają się nie te najlepsze czasy wokalisty, lecz lata 70., kiedy musiał pójść na artystyczne kompromisy i ulegał presji komercjalizującego się przemysłu fonograficznego, śpiewał szlagiery, jakich dziś słucha się chyba tylko w kasynach Las Vegas.

Zobacz na Empik.rp.pl

O nagranych wtedy płytach lepiej nie pamiętać. Sam artysta o nich zapomniał. W wywiadach podkreślał, że są świadectwem kryzysu artystycznego, jaki przeżywał, nadużywając narkotyków i alkoholu. Najnowszy album nie jest aż tak zły, ale robi wrażenie przygotowanego pod hasłem mydło i powidło.

Sam muzyk powiedział zresztą, że nie lubi, by konwencje się powtarzały, dlatego wybrał zróżnicowane stylistycznie piosenki. Niestety, nie mają klasy najwcześniejszych nagrań, o powtórce z „With A Little Help From My Friends" nie ma mowy.

I o to nie można mieć pretensji. Cocker nie potrafi jednak utrzymać poziomu nagrań, dzięki którym wrócił na szczyty list przebojów w latach 80. i 90. Chodzi o takie pop-rockowe hity, jak „You Can Leave Your Hat On" czy „Have Little Faith". O tym, że miał problemy z wyborem repertuaru, świadczyły już poprzednie płyty, gdy posiłkował się reinterpretacjami starych hitów, m.in. „Summer In The City" i „Could You Be Loved". Najstraszniej brzmi w nowych nagraniach fortepian. Jest zaaranżowany jak muzyka w windach i hotelowych holach. Gdy się go słucha, bolą zęby.

W tłumie słabszych piosenek ujdzie pierwszy singiel, czyli kompozycja tytułowa. Jest rytmiczna, świetnie nadaje się do radia i na różnego rodzaje gale. Jednak funkujący „I'll Be Your Doctor" to już kompozycja godna tylko dancingu. Cocker śpiewa jak zwykle poprawnie, fantastycznie akcentuje, panuje nad dykcją, jest nienaganny, ale chyba w poronionej, niewartej grzechu sprawie. Stracił też intuicję do ballad. „You Love Me Back" i „Younger" to kicz nad kicze. Można się popłakać, ale ze śmiechu.

Oczywiście jest kilka kompozycji, które bronią honoru zasłużonego artysty. Wśród nich gitarowy blues „Eye On The Prize", zagrany i zaśpiewany z pazurem. Ogólnie bluesy są najlepsze – również „The Letting Go" wykonany z towarzyszeniem sekcji dętej.

Aurę refleksji wywołuje ballada „The Last Road". Oby w  przyszłości zaowocowała bardziej krytycznym wyborem repertuaru, bo jeśli będzie tak nieudany jak na „Fire It Up", następny, 24. album naprawdę stanie się „ostatnią drogą" Cockera. Szkoda by było. Myślę bowiem, że pomimo wpadki, jaką  jest „Fire It Up", wciąż ma więcej do powiedzenia niż wielu młodych szansonistów, których stać na śpiewanie tylko coverów.

Kiedy słucha się nowych piosenek legendy Woodstocku, przypominają się nie te najlepsze czasy wokalisty, lecz lata 70., kiedy musiał pójść na artystyczne kompromisy i ulegał presji komercjalizującego się przemysłu fonograficznego, śpiewał szlagiery, jakich dziś słucha się chyba tylko w kasynach Las Vegas.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem