Rz: Lubi pan wracać do tytułów. Najbliższa premiera w IMCE: „Kto się boi Virginii Woolf?" to trzecia wersja utworu w niemal identycznej obsadzie jak ta zrealizowana przed 13 laty w Krakowie.
Mikołaj Grabowski:
Mimo niemal identycznej obsady nie można mówić o powtórzeniu inscenizacji. Nie tylko dlatego, że sporą część energii poświęciliśmy teraz na to, by „zedrzeć z siebie" tamto przedstawienie. Po prostu w ciągu tych 13 lat zmienił się świat, zmieniliśmy się też my. Trudno byłoby powtórzyć tamtą analizę i tamte emocje.
Teraz w rolach znudzonego małżeństwa i pełnych ideałów nowożeńców obsadził pan małżonków z długoletnim stażem i dawnych narzeczonych. Zapowiada się niebezpieczna psychodrama.
Każdą obsadę konstruowałem na podobnej zasadzie. Szczególnie w pierwszej inscenizacji z lat 80., gdy grały dwa autentyczne małżeństwa – moje i brata Andrzeja. Rzeczywiście Tomek Karolak zna dobrze Magdę Boczarską, a Iwonę Bielską, jak sądzę, ja znam jeszcze lepiej. Zależało mi – nie ukrywam – na osiągnięciu efektu szczerości. Obcujemy ze sobą na bazie tekstu, ani na chwilę nie zapominamy, że jesteśmy aktorami na scenie – ale prywatne relacje się pojawiają, czy tego chcemy, czy nie. Nie chcemy doprowadzać się do stanu „psychicznej golizny", która byłaby czymś krępującym i dla nas, i dla widzów.