Nie ma tu patosu i akademickiego podjeścia do historii. Może dlatego na wydarzenia organizowane przez to muzeum oprócz osób starszych chętnie przychodzą widzowie średniego i młodego pokolenia.
Twórcy wieczoru „Zakazane piosenki" (wśród nich nasz redakcyjny kolega Mariusz Cieślik) postawili sobie ambitne zadanie. Postanowili zestawić dawne szlagiery ze słynnego filmu Leonarda Buczkowskiego „Zakazane piosenki" z dzisiejszymi wykonaniami, ale też chcieli nawiązać dialog z powstańczymi kabaretami.
Ciekawą metamorfozę przeszła piosenka „Ostatnia niedziela". Utwór znany dobrze zwłaszcza z wykonań Mieczysława Fogga czy Piotra Fronczewskiego tym razem zaśpiewał Marek Dyjak. W interpretacji Fogga była to opowieść eleganckiego pana, który smuci się z powodu odejścia jednej z kochanek, w wykonaniu Fronczewskiego dramatyczne wyznanie, zrozpaczonego mężczyzny na granicy samobójstwa. W przypadku Marka Dyjaka utwór stał się słowami do jednej z uczestniczek kilkudniowej, libacji, która kończy się już w niedzielę.
Szkoda, że w tym koncercie tak mało było Katarzyny Groniec. Ten niedosyt można było odczuć zwłaszcza po niezwykle poruszającej interpretacji utworu „Warszawo ma", do muzyki słynnego „Miasteczka Bełz" skomponowanej w latach 30. przez Kazimierza Oberfelda. Nowy tekst – już w getcie warszawskim – napisał mistrz przedwojennych szlagierów, Andrzej Włast.
Członkowie Kabaretu Moralnego Niepokoju w krzywym zwierciadle ukazali spotkanie wielkich mocarstw na temat przyszłego porządku Europy, odnosili się zadawnionych urazów w relacjach polsko-niemieckich, mówili też o pewnym schematyzmie w traktowaniu historii i bohaterów współczesności. Była nawet opowieść o nieszczęśliwej miłości Polaka i Niemca. Skecze o różnym ciężarze gatunkowym mogły wzbudzać przynajmniej wśród części widzów uzasadniony moralny niepokój.