Czyż można zrobić lepszy prezent kompozytorowi na 80. urodziny niż ten, który ofiarowała Opera Bałtycka? Udowodniła, że „Ubu Rex” napisany przez Krzysztofa Pendereckiego prawie ćwierć wieku temu nic się nie zestarzał. Co więcej, w Gdańsku odkryto w nim tyle zabawnych pomysłów, igraszek z tradycją, że spektakl skrzy się muzycznymi pomysłami.
„Ubu Rex” to inny Penderecki, jakby nie skomponował go twórca pomnikowego „Requiem Polskiego”. Pokazał, że ma poczucie humoru, zerwał z siebie maskę muzycznego wieszcza narodowego, którą chcieli mu założyć czołobitni krytycy. W tej operze proste songi jak ze sztuk Brechta mieszają się z koloraturami rodem z Rossiniego czy pastiszem fresków historycznych Musorgskiego.
To wszystko świetnie wydobył z opowieści o królu Ubu dyrygent Wojciech Michniewski. Przypomniał, że jej urok polega na bogactwie subtelnych pomysłów instrumentalnych i wokalnych. W Operze Bałtyckiej żaden z nich się nie zagubił, od solówek poszczególnych instrumentalistów po precyzyjne wszystkie sceny zbiorowe. A dla śpiewaków „Ubu Rex” to rzecz piekielnie trudna, przypomina chodzenie na linie, gdy za lekkością kroków kryją się doskonała technika, koncentracja i ogromny wysiłek.
Zadań wykonawcom dołożył Janusz Wiśniewski, inscenizując utwór Pendereckiego w typowym dla siebie stylu. Znów przeniósł widza do jarmarcznego teatrzyku z niewielką scenką, a na niej do tego samego co zawsze pokoju ze stołem i szafami. Od lat tworzy spektakle rozpoznawalne od pierwszego momentu, zbudowane z inspiracji commedią dell’arte i Kantorem, z mieszanką burleskowego żartu oraz grozy śmierci. Kto nie zna tych pomysłów, w Gdańsku może ulec precyzji reżyserskiej roboty. Czułem się jak na legendarnych „Manekinach” według Brunona Schulza z 1982 r., ale może za długo już chadzam do opery.
W teatralny świat Wiśniewskiego trudno jest wpasować opowieść o królu Ubu. Penderecki napisał ją dla Staatsoper w Monachium, wykorzystał komedię Alfreda Jarry’ego, której akcja rozgrywa się w groteskowo ukazanej Polsce. Kolejne inscenizacje powstawały już u nas, bo realizatorzy odnajdywali w niej obraz naszych przywar: chamstwa, pazerności, zawiści i pieniactwa. „Ubu Rex” może być bowiem aktualny, ale Janusz Wiśniewski odciął się od pokus pokazania współczesnej Polski. Jego opowieść rozgrywa się w dusznym salonie strasznych mieszczan, a sam Ubu jest tylko marionetką o kanciastych ruchach jarmarcznej lalki.