Do Piemontu przyjeżdżają narciarze poszusować na Vialattea – „drodze mlecznej" – śladami najlepszych alpejczyków zimowych igrzysk olimpijskich 2006 roku. Zjeżdżają też fani motoryzacji, wielbiciele przyrody, no i oczywiście miłośnicy wina. Tym ostatnim Piemont oferuje trzy fantastyczne czerwone wina – barolo, barbaresco i barberę. Na dwa pierwsze, zwane królem i królową Piemontu, przyjdzie jeszcze kolej. Dziś o kopciuszku, jakim jeszcze do niedawna wydawała się barbera.
Podstawą tego wina jest odmiana winogron o tej samej nazwie. Barbera to tubylec, mało wymagający i dość odporny na choroby, więc od wieków chętnie sadzony był wszędzie tam, gdzie nie udawały się bardziej „wyrafinowane" odmiany.
Właściwie doceniony dopiero po epidemii filoksery (mszycy, która wyżarła większość europejskich winnic). Niezwykle łatwo przystosowuje się i odzwierciedla „terroir", na którym rośnie, dając bardzo zróżnicowane wina, jednak zawsze kwasowe i o małej zawartości tanin.
Z tego powodu barbera była zawsze skromnym winem prostych ludzi, nie gościła na wyszukanych arystokratycznych stołach. Współcześni producenci przeprosili się z nią jednak i przypuścili technologiczny szturm na barberę, by zrównoważyć jej smak i przystosować do wymagań obecnych konsumentów. A o co im chodziło z tą kwasowością?
Otóż każdy winiarz, tworząc wino, lawiruje pomiędzy trzema zasadniczymi „składnikami" jego smaku – słodkością, taninowością i kwasowością. Tę pierwszą determinuje ilość tak zwanego cukru resztkowego, inaczej osadowego, który zostaje w winie po zakończeniu procesu fermentacji.