krzysztof kowalski
Nadgodziny w biurze, praca nad projektem wieczorem już we własnym domu, zarwane noce, bo coś trzeba „pilnie" poprawić – sztuczne oświetlenie w pomieszczeniach wydłuża dzień, a nawet umożliwia pracę przez całą noc. Zyskuje na tym gospodarka, ale traci zdrowie. Rozwój cywilizacji, postęp technologiczny wcale nie wyzwolił człowieka spod wpływów zegara biologicznego, a jedynie coraz częściej stwarza warunki do jego rozregulowywania.
Czym za to płacimy? Rytm dobowy człowieka trwa w zależności od osoby od 23,5 do 24,5 godziny. Steruje nim tzw. zegar biologiczny, a tak naprawdę są to światłoczułe neurony rozlokowane na nerwach wzrokowych. Reagują one na światło i dają sygnał do wydzielania różnych hormonów regulujących łaknienie, pragnienie, sen, temperaturę ciała, ciśnienie krwi, a nawet popęd seksualny. Jeśli ten system regulacji wydzielania odpowiednich hormonów działa wadliwie, wszystkie te funkcje ulegają zakłóceniu. Mało tego, zaburzenia te podnoszą ryzyko pojawienia się chorób, m.in. raka piersi czy zespołu metabolicznego.
I tu z pomocą przepracowanym, ale nie tylko im – bo w niezgodzie z naturą funkcjonują również osoby zatrudnione w miejscach działających przez całą dobę jak taksówkarze, personel szpitali, obsługa stacji benzynowych – przychodzą naukowcy z... Antarktydy.
Pierwsze doświadczenie sprawdzające wpływ sztucznego światła na regulację naszego wbudowanego zegara przeprowadzili w warunkach naturalnych badacze francuscy z Institut National de la Santé et de la Recherche Médicale pracujący na antarktycznej stacji Concordia. Podczas dziewięciu miesięcy nocy polarnej, gdy słońce w ogóle nie wschodzi, personel stacji miał do dyspozycji albo standardowe białe światło, albo wzbogacone światłem o większej długości fali, de facto niebieskim, ale odbieranym przez ludzkie oko także jako białe.