Myślę, że powinno być na tyle uniwersalne, na ile nasz kraj jest dzisiaj częścią Unii Europejskiej i świata. Nie zgadzam się z tymi, którzy chcą widzieć Polskę zaściankową i dumni są z tego, że mówią o sprawach, których nikt nie jest w stanie zrozumieć. Ja czuję się Europejczykiem i chcę, by nasze kino też było częścią Europy.
W ubiegłych latach próby zaproszenia międzynarodowego jury doprowadziły do tego, że znakomita „Róża" Wojciecha Smarzowskiego została w werdykcie całkowicie pominięta.
Uważam, że dwie–trzy osoby z zagranicy dobrze robią gremium oceniającemu. Nasze filmy powinny być zrozumiałe nie tylko na Ursynowie czy w Mińsku Mazowieckim, ale również w Paryżu i Teksasie. Mój „Układ zamknięty", który był przecież bardzo polski, przejechał Stany wzdłuż i wszerz i publiczność wszędzie świetnie go odbierała. We Włoszech też słyszałem komentarze: „U nas korupcja prokuratorów jest jeszcze większa niż u was". Żyjemy podobnymi problemami.
Liczy pan na konkursowe niespodzianki?
Nie znam wielu nazwisk reżyserów i nie wiem, czego mogę się spodziewać. Liczę, że komisja selekcyjna dobrze wybrała tytuły. Choć niepokoi mnie brak kilku filmów. Choćby „Kamieni na szaniec", które w kinach obejrzało 800 tys. osób. Robert Gliński, Jan Jakub Kolski czy Krzysztof Zanussi powinni móc pokazać swoje obrazy na festiwalu. Kiedyś jeździło się do Gdyni, żeby zobaczyć, co zrobili koledzy, poznać nowych aktorów. Myślę, że tytuły, które nie trafiają do konkursu głównego, też powinny być w Gdyni pokazane. Krajowy festiwal powinien być przeglądem całej rocznej produkcji.
Nie ma pan tremy przed tym festiwalem? Werdykty jury często bywają ostro krytykowane.