Reklama

Polska premiera utworu Krzysztofa Pendereckiego na Festiwalu Beethovenowskim

Nowy utwór Krzysztofa Pendereckiego na piątkowym finale Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego.

Aktualizacja: 03.04.2015 00:28 Publikacja: 02.04.2015 23:40

Rosie Lomas i Dominic Lynch jako dziecięcy bohaterowie „Obrotu śruby” Brittena. Fot. Bruno Fidrych

Foto: slvb

Kompozycję „Dies illa" Penderecki napisał na setną rocznicę wybuchu I wojny światowej, prawykonanie odbyło się jesienią na Festiwalu Flamandzkim w Brukseli. W uroczystym koncercie wzięło wtedy udział 39 chórów (w sumie ponad tysiąc wykonawców) z państw uwikłanych w wojenny konflikt sprzed 100 lat.

Podczas piątkowego wieczoru w Filharmonii Narodowej zestaw wykonawców będzie skromniejszy. Jednak ośmioczęściowe „Dies illa" – rodzaj kantaty opartej na średniowiecznym tekście liturgii mszy żałobnej – to kolejne wielkie dzieło wokalno-orkiestrowe, które stało się znakiem firmowym Pendereckiego.

Utwór trafnie wpisuje się też w tegoroczny festiwal. Choć w nazwie ma on Beethovena, a do tytułu obecnej edycji dodano jeszcze nazwiska dwóch jego następców – Brahmsa i Mahlera, to najciekawiej wypadły dzieła zupełnie innych twórców.

W pamięci pozostaną na przykład wykonane z ujmującą naturalnością przez Boston Baroque „Nieszpory maryjne" skomponowane prawie 400 lat temu przez Claudia Monteverdiego. Albo też porywający „Obrót śruby" Benjamina Brittena, choć wydawać by się mogło, że kameralna opera z 1954 r. o typowym dla literatury angielskiej klimacie mrocznych domowych tajemnic wypadnie blado w wersji koncertowej. Tymczasem Łukasz Borowicz dyrygował tak, że muzyka Brittena momentami wręcz hipnotyzowała.

Wymieszanie epok było zatem duże. Nie należy tego tłumaczyć faktem, jak uważają niektórzy, że Festiwal Beethovenowski nie ma sprecyzowanej linii programowej. On i podobne mu prestiżowe imprezy na świecie z różnorodności uczyniły swą specjalność. Takie festiwale oferują dzieła z klasycznego mainstreamu, znane, a jeśli nawet zapomniane, to nazwiska ich autorów gwarantują, że warte są przypomnienia.

Reklama
Reklama

To jest program obliczony na pozyskanie kilkudziesięciu tysięcy słuchaczy, bo przecież w Warszawie odbyło się w tym roku 19 koncertów, a muzyka dotarła i do 11 innych miast. W stolicy widownia Filharmonii Narodowej dzień w dzień była zapełniona niemal do ostatniego miejsca lub wręcz przepełniona. Organizatorzy chętnie bowiem sprzedawali wejściówki, po które co wieczór ustawiały się kolejki chętnych.

Frekwencyjny sukces to dowód, że przez 19 lat festiwal nie tylko zdobył, ale wręcz wychował sobie publiczność. Przez pierwsze lata starał się wprowadzić zwyczaj chodzenia na koncerty w okresie Wielkiego Tygodnia. Kokietował też świat biznesu, chcąc pozyskać sponsorów, w zamian oferując pulę bezpłatnych zaproszeń. Na niektórych koncertach na widowni dominowali więc zaproszeni goście, dla których wizyta filharmonii była wejściem w rejony kompletnie im nieznane.

Dziś festiwal ma własną widownię, która chce i umie słuchać muzyki. I jest ona dla niej ważniejsza niż nazwiska gwiazd. W tym roku zaproszono ich mniej niż w latach ubiegłych, do większości koncertów zaangażowano polskie orkiestry, a jednak sale były pełne.

Skromniejsza liczba sławnych wykonawców sprawiła być może, że częściej zdarzały się miłe zaskoczenia. Klasę potwierdziła Czeska Filharmonia w świetnie zagranej pod batutą Jiřiego Bělohlávka VII symfonii Dvořaka. Odkryciem był z pewnością poziom Korean Chamber Orchestra. Występująca z nią koreańska skrzypaczka Ju-Young Baek zaproponowała polskim słuchaczom nieznany u nas, a oryginalny utwór „Concerto funebre" Niemca Hartmanna. Młoda Hiszpanka Leticia Moreno z zadziwiającą łatwością zinterpretowała trudny I Koncert skrzypcowy Szostakowicza.

A gdzie był Beethoven? Gdzie Brahms i Mahler? Dwaj ostatni mieli się lepiej, choćby dzięki świetnemu, metafizycznemu w nastroju recitalowi ich pieśni w wykonaniu Janiny Baechle. Były symfonie Mahlera – czwarta zagrana przez NOSPR i Leonarda Slatkina oraz szósta (Filharmonia Narodowa i Jacek Kaspszyk), a przede wszystkim – pierwsza w porywającej interpretacji Akademii Beethovenowskiej. Tak krakowska orkiestra pod batutą dynamicznego Wasila Pietrenki po prostu rozkwitła.

Sam Beethoven musi poczekać. Może za rok stanie się najważniejszym bohaterem.

Reklama
Reklama

Jubileusz z „Pasją"

Znamy już program przyszłorocznego, XX Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego. Rozpocznie się 12 i 13 marca 2016 r. wykonaniem IX Symfonii Beethovena, które z zespołami Filharmonii Narodowej przygotuje Jacek Kaspszyk. A tuż po inauguracji autentyczne wydarzenie: recital największej obecnie gwiazdy operowej Diany Damrau, która wystąpi z towarzyszeniem nie mniej słynnego harfisty Xaviera de Maistre.

W 2016 roku przyjadą na festiwal słynne orkiestry: Tonhalle z Zurychu (to będzie pierwsza wizyta tego zespołu w Polsce), NDR Sinfonieorchester Hamburg z dyrygentem Krzysztofem Urbańskim i legendarnym barytonem Thomasem Hampsonem, a także Orchestre des Champs-Elysées. Na finałowym koncercie 25 marca poprowadzi ją Philippe Herreweghe, wystąpi też jego Collegium Vocale Gent. Na jubileusz zaproszono również artystów od lat związanych z festiwalem.

Kilka dni później szykuje się jeszcze jeden wyjątkowy koncert. 30 marca, dokładnie w 50. rocznicę prawykonania w Münster, w Operze Narodowej zostanie zaprezentowana „Pasja według św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego, który stanie za pulpitem dyrygenckim. —j.m.

Kultura
Waldemar Dąbrowski znowu na czele Opery, tym razem w Szczecinie
Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama