Wojciech Mann, legenda Polskiego Radia, opowiada o audycji, którą robił wiele lat temu. Potrzebny był do niej głos inny niż Manna i siedzącego obok kolegi. Pomyśleli: zaprosimy strażnika. Pan ze straży przemysłowej, wtedy jeszcze umundurowany, nienawidził radiowców. Uważał za skandal, że gówniarze przychodzą, robią sobie żarty przed mikrofonem i jeszcze dostają za to pieniądze. – Zaprosiliśmy go do studia, usiadł. Miał powiedzieć tylko trzy słowa. Spocił się, mylił, nie rozumiał, o co chodzi. Patrzył na światełko, potem na rękę, potem na mikrofon. Liczyliśmy, że zarejestrujemy jego występ w trzy minuty, nagrywanie trwało minut 40. Wyszedł czerwony. I z szacunkiem powiedział do nas: „Pierd…, nie wiedziałem, że to taka ciężka robota” – opowiada Mann.
O losie rozgłośni i pracujących w niej ludzi teraz decydować mogą fachowcy pokroju strażnika z anegdoty. Bo publicznymi mediami od wielu lat zajmują się z umocowania politycznego przypadkowi ludzie.
Najnowsza odsłona ich działalności to przedstawiony przez zarząd Polskiego Radia plan oszczędnościowy. Cięcia kosztów mają zrekompensować brakujące 30 mln zł, których radio nie dostało z abonamentu. Pieniędzy zabrakło, bo na skutek ciągłych zapowiedzi zniesienia abonamentu coraz więcej osób przestaje go płacić.
Dla Programu III także przewidziano „niespodziankę” – przeniesienie z legendarnej siedziby przy Myśliwieckiej do głównego gmachu Polskiego Radia przy Malczewskiego oraz mniejszy budżet.
Projekt przygotował Robert Wijas, członek zarządu rekomendowany przez Samoobronę. Do władz radia dołączył w 2007 r. Wcześniej był m.in. korespondentem „Tygodnika Pomorskiego Zbliżenia”, dyrektorem marketingu i rzecznikiem prasowym.