– To jakiś dziwny fenomen – komentuje te informacje Marta Cichowicz-Major, ekspert Ministerstwa Pracy. – Kryzys dotyka przemysłu meblarskiego, motoryzacyjnego, budownictwa. To branże, które tradycyjnie zatrudniają więcej mężczyzn niż kobiet. A mimo to właśnie kobiety częściej tracą pracę.
Z ostatnich danych Ministerstwa Pracy wynika, że w październiku 2009 roku na 64 tys. zwolnionych osób 33 tys. stanowiły kobiety. W listopadzie było podobnie – na 65 tys. zwolnionych 34 tys. to kobiety. Danych za grudzień jeszcze nie ma.
Natomiast w innych krajach Europy wśród osób zwalnianych zdecydowanie przeważają mężczyźni. Skąd ta różnica?
– Zwolnienia kobiet w czasie, kiedy pada przemysł ciężki, można wytłumaczyć – twierdzi Monika Zakrzewska, ekspert w Departamencie Dialogu Społecznego i Stosunków Pracy Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. – W wielu zakładach, szczególnie tych starej daty, które od 20 lat nie przeszły prawdziwej restrukturyzacji, przerost zatrudnienia jest w administracji. A tam pracują głównie kobiety. W czasie kryzysu właśnie te nieprodukcyjne działy są najbardziej ograniczane.
Danuta Wojdat, koordynator ds. kobiet NSZZ „Solidarność”, zwraca uwagę na to, że zwalnianie kobiet z pracy ma inny charakter niż mężczyzn. – Bezrobocie mężczyzn dotyczy całych sektorów. Jeśli kryzys dotyka całej branży, np. górnictwa czy przemysłu motoryzacyjnego, to tym grupom łatwiej wywalczyć korzystne dla siebie rozwiązania, na przykład osłony państwa czy wysokie odprawy – mówi. – Kobiety zaś często pracują np. w usługach w otoczeniu przemysłu. Jeśli pada fabryka, to i one tracą pracę. Tylko że ich żadne osłony nie obejmują.