Macierzyństwo w czasach zarazy

Miały po kilkanaście lat, gdy wybuchła wojna. Były łączniczkami, sanitariuszkami, walczyły w partyzantce. Trafiały za to do więzień UB, gdzie, oprócz ciała, okaleczono im młodość. Przeżyły traumatyczne macierzyństwo, do którego niewiele z nich decyduje się wrócić wspomnieniami

Publikacja: 26.05.2012 19:38

Władysława Osińska, 2007 r.

Władysława Osińska, 2007 r.

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus z maja 2007 roku

W ich opowieściach o życiu brakuje dobrej puenty. Bo jak ocenić los, w którym za walkę o ideały trzeba płacić znoszeniem tortur, upodleniem, strachem, bólem, śmiercią najbliższych? A potem przez kilkadziesiąt lat być skazanym na zmowę milczenia. Józefa Życińska, walcząca w partyzantce, która po wojnie w szpitalu więziennym urodziła córkę, dziś żyje w rodzinnej wsi Wołów pod Skarżyskiem-Kamienną. I choć straciła pięcioro najbliższych, doczekała wolnej Polski. Mówi: - Łaska boża nad człowiekiem jest. - Salwina Strug mieszka w Poznaniu, ma córkę i udało jej się upamiętnić męża. Władysława Osińska może o sobie powiedzieć, że przetrwała. Ma 87 lat, dzieci, wnuki, jeszcze dwa lata temu jeździła z pielgrzymką do Lourdes.

A przecież wiele z nich los skazał na tragedię. Jak Stefanię Zarzycką, matkę trójki dzieci, działaczkę podziemia. W zaawansowanej ciąży trafiła do więzienia na Zamku Lubelskim. Nie wytrzymała tortur, zmarła po urodzeniu dziecka. Córeczka przebywała w więzieniu jeszcze przez dwa lata. W końcu oddano ją do domu dziecka, skąd w 1956 r. odebrał ją warunkowo zwolniony ojciec.

Trudno dziś oszacować, ile ciężarnych kobiet przebywało w ubeckich więzieniach, bo w przypadku wielu z nich pobicie doprowadziło do poronienia. Statystyki, nawet co do nazwisk, mają luki. - Przyjmuje się, że w sumie pięć, sześć tysięcy kobiet przeszło po wojnie przez więzienia z powodów politycznych. Choć każde więzienie miało swoją księgę, zostały one w większości zniszczone. Tak się stało z dokumentacją centralnego więzienia dla kobiet w Fordonie pod Bydgoszczą - mówi prof. Barbara Otwinowska, polonistka, więźniarka czasu stalinizmu. Jest autorką dwutomowego dzieła "Zawołać po imieniu. Księga kobiet - więźniów politycznych 1945 - 1958". Zebrała w nim 750 biogramów, zarejestrowała trzy tysiące nazwisk.

Józefa Życińska doskonale pamięta moment, w którym po raz pierwszy zobaczyła przyszłego męża - w 1943 r. w lesie na Wykusie. Wysłał ją ojciec z meldunkiem do mjr. Jana Piwnika "Ponurego". Dom Zebów, rodziców Józefy Życińskiej, położony w małej wiosce Wołów w Górach Świętokrzyskich służył oddziałowi "Ponurego" za zaplecze. Józefę, 13-letnią dziewczynkę, zaprzysiężono na placówce w Brześciu. Nosiła meldunki schowane pod czapką - w ciemnych, długich, gęstych warkoczach. Przydały się potem ubowcom - ciągnęli ją za nie do celi, gdy podczas przesłuchań traciła przytomność. Ale wtedy na Wykusie panowała radość. Udało się zdobyć 21 sztuk stenów i tę broń wiózł właśnie przystojny wysoki brunet Aleksander Życiński. Józefa zakochała się od pierwszego wejrzenia.

Równie silne wrażenie na Salwinie Strug zrobił "Ordon". Mieszkała w małej podlubelskiej wiosce i tam kpt. Józef Milert, ps. Sęp, wybrał ją, 14-letnią dziewczynkę, na łączniczkę. Gdy załatwili dokument, że zbiera lecznicze zioła, mogła się poruszać po całym województwie. W 1942 roku posłali ją do komisariatu w Urszulinie. "Sęp" poinstruował ją, że w komendzie podejdzie do niej cywil i po odebraniu przepustki wyjdzie za nią. Był wysokim, piwnookim blondynem, grzecznym i delikatnym. Nazywał się Józef Strug. - Przyszłam do "Sępa", składam meldunek: Ten śliczny chłopak podał mi paczkę papierosów, którą panu oddaję. A "Sęp" zaczął się śmiać - opowiada Salwina Strug. Po kilku dniach wydał polecenie spotkania się z tym chłopakiem ponownie. I tak się między nimi zaczęło.

Rodzice Władysławy Osińskiej, rocznik 1920, dawali schronienie partyzantom. Ona była sanitariuszką. - Przyszły mąż walczył w partyzantce, chodził w niemieckim mundurze na akcje - opowiada. Tadeusz Osiński, "Teka", był jednym z najbardziej zasłużonych dowódców Kedywu obwodu Dęblin - Ryki. Ślub wzięli po cichu, bo NKWD już wtedy grasował. Była w kostiumiku, mąż miał skromny garnitur. Koledzy po cichutku zaśpiewali Veni Creator. Ślub Życińskich odbył się na Wykusie w święto Matki Bożej Gromnicznej. Partyzanci zrobili ołtarz w lesie. Ona już wcześniej uciekła do oddziału, którym dowodził jej przyszły mąż, bo w szkole w Radomiu ścigało ją UB. Osiński miał na piersiach wytatuowanego orła w koronie. Śpiewał jej "dziś do Ciebie przyjść nie mogę".

Salwina i Aleksander Strugowie pobrali się 22 kwietnia 1946 r., po trzeciej próbie. Przedtem, po ogłoszonych zapowiedziach, we wskazanym terminie w kościele dyskretnie pojawiał się UB. Uroczystość zaplanowali więc w kaplicy. - Przy moim mężu zgasła świeca. Krzyknęłam "o Jezu!". Ksiądz uspokajał: "bez paniki, to przewiew". Ale tamto wspomnienie idzie za mną przez całe życie - opowiada Strug.

Swoje życie podporządkowały mężczyznom, którzy nie zamierzali złożyć broni. Salwina Strug ukrywała się z mężem po domach. "Ordon" był jednym z najbardziej poszukiwanych przez UB żołnierzy WiN. - Gdy się dowiedziałam, że jestem w błogosławionym stanie, byłam szczęśliwa. Myślałam, że nie zostanę już sama. Mąż jak gdzieś wychodził, zawsze się żegnał: Boże, pozwól mi wrócić - opowiada. Ich syn Wiesław Aleksander urodził się 2 lutego 1947 r. Ujawniła się 18 kwietnia w UB w Chełmie Lubelskim. Potem kategorycznie odmawiała pomocy w "ujawnieniu się" męża.

Józefa Życińska przebywała w lesie z mężem. Aleksander Życiński, ps. Wilczur, były żołnierz AK i Narodowych Sił Zbrojnych, dowodził oddziałem, który w 1947 r. liczył ok. 150 osób. Głęboko wierzył, że wojna się jeszcze nie skończyła. I że sprawiedliwość w końcu zatriumfuje. Gdy się okazało, że żona jest w ciąży, postanowili, że opuści las. Odkładali jednak tę decyzję. Aż razem wpadli w obławę. - To pokazówka była. Jak nas aresztowali, to wszyscy przyjeżdżali do Kielc i nas oglądali, bo dawali dużą nagrodę, żeby męża chwycić. Był nawet Humer.

Jednak nawet zawieszenie broni w walce z systemem nie gwarantowało spokojnego rodzinnego życia. Choć Osińscy osiedli w Warszawie - on zaczął studia na Politechnice, a ona zatrudniła się w pracowni krawieckiej - i nie konspirowali, mieli, jak się okazało, niewłaściwe znajomości. Tadeusz Osiński kolegował się z Władysławem Śliwińskim, pilotem, którego oskarżono o szpiegostwo na rzecz obcych wywiadów. To wystarczyło, by Osińskich aresztować. Władysława Osińska była w czwartym miesiącu ciąży, gdy trafiła do podziemi UB na Koszykowej. Ale to nie uchroniło jej przed biciem. O tym, co ją spotykało, mówi niechętnie, ze skrępowaniem, właściwym ludziom z przedwojenną metryką, którzy wiedzą, że pewnych tematów poruszać nie wypada. Zabierze więc ze sobą szczegóły mycia się siedmiu więźniarek wodą czerpaną z rezerwuaru, publicznego korzystania z toalety, zarobaczonych sienników. Opowie tylko, że pewnego dnia śledczy podsunęli jej papier i długopis i kazali napisać list do rodziny, że spodziewa się dziecka. Dostała sześć pieluch. Syna Andrzeja urodziła w areszcie na Rakowieckiej. Przeszła do celi matek, gdzie kąpiel przysługiwała raz w tygodniu. Mężczyźni widząc, że idą, zostawiali im skrawki mydła. Po pół roku "bandytki" oddzielono od dzieci, mogły je oglądać przez kratę. Do opieki wyznaczano te, które miały dyżur.

Honorata Strzelczyk pomagała z rodziną oddziałowi zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. W 1948 r., będąc w ciąży, trafiła za to do więzienia w Kielcach. Tam urodziła syna. Śledczy uznali dziecko za środek do wyciskania zeznań. Na oczach matki trzymali dwumiesięcznego chłopca głową w dół i grozili roztrzaskaniem o podłogę. Okaleczali mu ciało bagnetem.

Józefa Życińska dostała siedem lat, Aleksander Życiński karę śmierci. 4 września w kieleckim więzieniu urodziła im się córka. W dwadzieścia dni później ojciec został stracony. Pozwolono im na ostatnie widzenie. - Prosił, żeby się nie załamać. Powiedział mi, żebym dbała o dziecko. Aleksandra dostała po nim imię, na drugie ma Maria, po babciach. Mąż się uparł, że to będzie sierotka Marysia. Dał mi krzyżyk ze szczoteczki do zębów, który córka przechowuje do dziś. Tyle ma po ojcu. Rozmawialiśmy, dopóki nie krzyknął: "Niech żyje Polska!". Przewrócili go i zaczęli go bić. Nie wiem, co mi się stało. Jak się ocknęłam, to już byłam na izbie więziennej.

Władysława Osińska o tym, że mężowi karę śmierci zamieniono na dożywocie, dowiedziała się od oddziałowej. Odczuła ulgę. W celi matek o północy słychać było strzały. W końcu korytarza znajdowała się cela śmierci.

Salwinę Strug wydał kuzyn z UB, do którego udała się po schronienie. Przewieziono ją do szkoły w Parczewie przerobionej na areszt i trzymano dwa tygodnie, prowadząc polowanie na męża. Strażnicy zostawiali jej grypsy z informacjami, że już są na tropie, z datą akcji. Przez okno patrzyła bezradnie, jak wyjeżdżają. Gdy wrócili, zaprowadzili ją do samochodu. Rozpoznała zwłoki. - Miał uśmiechniętą twarz, był umyty, w spodniach wojskowych, bez butów, jakby mu się coś przyjemnego śniło. Powtórzyłam im to, co on mi często powtarzał: "Jakim mieczem wojują, od tego zginą". Wypuścili ją z dzieckiem jeszcze tego samego dnia. Nie wydali zgody na zabranie ciała ani rzeczy osobistych.

Salwina Strug nie wyszła po raz drugi za mąż, bo - jak tłumaczy - raz już przysięgała. Samotnie wychowywała syna. Józefie Życińskiej po zmianie więzienia odebrano dziecko. Dopiero potem się dowiedziała, że zabrała je teściowa. Wyszła w 1950 r., jednak córka jej już nie poznała. Ukrywała się za babcią. Żadna z kobiet nie mówi dziś o uczuciach. Tylko o faktach. Tak jest prościej.

Agnieszka Rybak 28 maja w Pałacu Prezydenckim odbędzie się spotkanie matek represjonowanych w komunistycznych więzieniach i ich dzieci oraz osób dokumentujących historię tego okresu. Autorka dziękuje Kancelarii Prezydenta za udostępnienie historycznych materiałów

Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus, maj 2007

Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus z maja 2007 roku

W ich opowieściach o życiu brakuje dobrej puenty. Bo jak ocenić los, w którym za walkę o ideały trzeba płacić znoszeniem tortur, upodleniem, strachem, bólem, śmiercią najbliższych? A potem przez kilkadziesiąt lat być skazanym na zmowę milczenia. Józefa Życińska, walcząca w partyzantce, która po wojnie w szpitalu więziennym urodziła córkę, dziś żyje w rodzinnej wsi Wołów pod Skarżyskiem-Kamienną. I choć straciła pięcioro najbliższych, doczekała wolnej Polski. Mówi: - Łaska boża nad człowiekiem jest. - Salwina Strug mieszka w Poznaniu, ma córkę i udało jej się upamiętnić męża. Władysława Osińska może o sobie powiedzieć, że przetrwała. Ma 87 lat, dzieci, wnuki, jeszcze dwa lata temu jeździła z pielgrzymką do Lourdes.

Pozostało 92% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo