Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus z maja 2007 roku
W ich opowieściach o życiu brakuje dobrej puenty. Bo jak ocenić los, w którym za walkę o ideały trzeba płacić znoszeniem tortur, upodleniem, strachem, bólem, śmiercią najbliższych? A potem przez kilkadziesiąt lat być skazanym na zmowę milczenia. Józefa Życińska, walcząca w partyzantce, która po wojnie w szpitalu więziennym urodziła córkę, dziś żyje w rodzinnej wsi Wołów pod Skarżyskiem-Kamienną. I choć straciła pięcioro najbliższych, doczekała wolnej Polski. Mówi: - Łaska boża nad człowiekiem jest. - Salwina Strug mieszka w Poznaniu, ma córkę i udało jej się upamiętnić męża. Władysława Osińska może o sobie powiedzieć, że przetrwała. Ma 87 lat, dzieci, wnuki, jeszcze dwa lata temu jeździła z pielgrzymką do Lourdes.
A przecież wiele z nich los skazał na tragedię. Jak Stefanię Zarzycką, matkę trójki dzieci, działaczkę podziemia. W zaawansowanej ciąży trafiła do więzienia na Zamku Lubelskim. Nie wytrzymała tortur, zmarła po urodzeniu dziecka. Córeczka przebywała w więzieniu jeszcze przez dwa lata. W końcu oddano ją do domu dziecka, skąd w 1956 r. odebrał ją warunkowo zwolniony ojciec.
Trudno dziś oszacować, ile ciężarnych kobiet przebywało w ubeckich więzieniach, bo w przypadku wielu z nich pobicie doprowadziło do poronienia. Statystyki, nawet co do nazwisk, mają luki. - Przyjmuje się, że w sumie pięć, sześć tysięcy kobiet przeszło po wojnie przez więzienia z powodów politycznych. Choć każde więzienie miało swoją księgę, zostały one w większości zniszczone. Tak się stało z dokumentacją centralnego więzienia dla kobiet w Fordonie pod Bydgoszczą - mówi prof. Barbara Otwinowska, polonistka, więźniarka czasu stalinizmu. Jest autorką dwutomowego dzieła "Zawołać po imieniu. Księga kobiet - więźniów politycznych 1945 - 1958". Zebrała w nim 750 biogramów, zarejestrowała trzy tysiące nazwisk.
Józefa Życińska doskonale pamięta moment, w którym po raz pierwszy zobaczyła przyszłego męża - w 1943 r. w lesie na Wykusie. Wysłał ją ojciec z meldunkiem do mjr. Jana Piwnika "Ponurego". Dom Zebów, rodziców Józefy Życińskiej, położony w małej wiosce Wołów w Górach Świętokrzyskich służył oddziałowi "Ponurego" za zaplecze. Józefę, 13-letnią dziewczynkę, zaprzysiężono na placówce w Brześciu. Nosiła meldunki schowane pod czapką - w ciemnych, długich, gęstych warkoczach. Przydały się potem ubowcom - ciągnęli ją za nie do celi, gdy podczas przesłuchań traciła przytomność. Ale wtedy na Wykusie panowała radość. Udało się zdobyć 21 sztuk stenów i tę broń wiózł właśnie przystojny wysoki brunet Aleksander Życiński. Józefa zakochała się od pierwszego wejrzenia.