Kim był Janek Wiśniewski. Historia Zbyszka Godlewskiego

Dziś, 3 sierpnia, obchodziłby 60. urodziny. Dlaczego więc licznik odmierzający lata życia Janka Wiśniewskiego (prawdziwe nazwisko: Zbyszek Godlewski) zatrzymał się pewnego grudniowego czwartku na liczbie 18?

Publikacja: 03.08.2012 01:01

Medalion z grobu Zbyszka Godlewskiego

Medalion z grobu Zbyszka Godlewskiego

Foto: Domena publiczna

Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej", z dodatku "Rocznica Grudnia 1970" (grudzień 2000)

Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni


dzisiaj milicja użyła broni


dzielnieśmy stali i celnie rzucali


Janek Wiśniewski padł.



Na drzwiach ponieśli go Świętojańską


naprzeciw glinom, naprzeciw tankom


Chłopcy stoczniowcy, pomścijcie druha


Janek Wiśniewski padł.



Huczą petardy, ścielą się gazy


na robotników sypią się razy


padają dzieci, starcy, kobiety


Janek Wiśniewski padł.

Jeden raniony, drugi zabity


krwi się zachciało słupskim bandytom


to partia strzela do robotników


Janek Wiśniewski padł.

Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta


przez niego giną dzieci, niewiasty


poczekaj draniu, my cię dostaniem


Janek Wiśniewski padł.

Stoczniowcy Gdyni, stoczniowcy Gdańska


idźcie do domu - skończona walka


świat się dowiedział, nic nie powiedział


Janek Wiśniewski padł.

Nie płaczcie matki, to nie na darmo


nad stocznią sztandar z czarną kokardą


za chleb i wolność, za nową Polskę


Janek Wiśniewski padł.

Balladę napisał architekt Krzysztof Dowgiałło, urodzony w 1938 roku w Nowomalinie na Wołyniu. Działacz "Solidarności" w Regionie Gdańskim, więziony za działalność związkową w latach 1981 - 1983 oraz w 1985 roku. W latach 1989 - 1993 był wiceprzewodniczącym Światowej Konfederacji Pracy, w latach 1989 - 1991 posłem Sejmu kontraktowego.

*****

Jest 17 grudnia 1970 r. Rano. Okolica stacji kolejki Gdynia Stocznia. Od śródmieścia nadchodzi liczna grupa demonstrantów. Zbliża się do stanowiska żołnierzy. Pada rozkaz otwarcia ognia ostrzegawczego w górę z karabinów czołgowych. Pada kolejny rozkaz otwarcia i prowadzenia ognia zaporowego w bruk ulicy. Śmierć ponieśli: Zbigniew Godlewski...

Na drzwiach ponieśli go Świętojańską

Ktoś krzyknął, aby zanieść zwłoki pod dom partii. Przyniesiono drzwi z toalety mieszczącej się w pobliskim baraku, ułożono na nich zwłoki. Kilku demonstrujących poniosło drzwi, za nimi podążył tłum. Powiewał nad nim biało-czerwony sztandar. Pochód udał się pod budynek komitetu partii, a następnie w kierunku budynku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Ze śmigłowców krążących nad ul. Świętojańską zrzucane były petardy i ładunki z gazami łzawiącymi. Demonstranci zabrali z kościoła krzyż, który przybili do drzwi. Po dojściu do prezydium napotkali wymalowaną na ulicy białą linię, której przekroczenie miało spowodować natychmiastowe użycie broni palnej. Za linią stali funkcjonariusze. Zaczęli strzelać do tych, którzy ją przekroczyli. Demonstranci porzucili drzwi ze zwłokami; rozbiegli się. Po chwili padli kolejni zabici i ranni.

Tak narodziła się legenda i jeden z symboli Grudnia.

Zarobić parę groszy

Elbląg. Izabela i Eugeniusz Godlewscy mieszkają na osiedlu wojskowym. On był kapitanem ludowego Wojska Polskiego. Mieszkanie skromnie umeblowane, na ścianach wisi kilka pamiątek z kolejnych rocznic Grudnia, wśród nich ta ze słynną sceną niesienia drzwi z poległym, nad meblościanką portret Zbyszka. - Zginął mając 18 lat.

- W Elblągu nie mógł nigdzie się zahaczyć. Jak zobaczyli, że przedpoborowy, nie chcieli nawet rozmawiać. Powiedział, że pojedzie z kolegą do Gdyni. Parę groszy sobie zarobi, zanim pójdzie do wojska. Pojechał w listopadzie. A w grudniu zginął. Myśmy 18 grudnia się dowiedzieli - opowiada Eugeniusz Godlewski. - Był z kolegą Kazikiem. Ten Kazik przysłał telegram.

Papier po 30 latach pożółkł, pismo telegraficzne wyblakło. Ale treść można odczytać: - "Zbyszek nie żyje. Kazimierz Podowski".

Wiadomość była straszna. Pozostała jednak wątła nić nadziei, że to nieprawda.

Nocny pogrzeb

Na drugi dzień pojechali do Gdyni szukać syna. - W hotelu robotniczym odnaleźliśmy Kazika. Pytam, gdzie jest Zbyszek?

- Panie Godlewski, nie wiem. Myśmy zostawili go pod prezydium - odpowiedź pozbawiała nadziei. Po dwudziestu kilku latach prokuratura potwierdzi, że niesionym był Zbyszek.

Godlewski ustala, że zwłoki syna mogą być w szpitalu w Redłowie. W szpitalu okazuje się, że więcej rodzin szuka zwłok. Dowiadują się, że jeśli chcą zobaczyć Zbyszka, muszą mieć zezwolenie od prokuratora.

- W prokuraturze też pełno rodzin takich jak my. Wychodzi prokurator i mówi, że to nie jest taka prosta sprawa. Dziś, w sobotę, nic nie załatwicie, proszę przyjechać w poniedziałek. Rozmowa skończona.

Wracają do Elbląga. - A w niedzielę wieczorem dzwonek do drzwi. Otwieram. Stoi dwóch panów. Przedstawiają się jako pracownicy Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku. I zapraszają nas na pogrzeb syna.

Cmentarz oliwski był obstawiony przez esbeków, milicję i wojsko. Był to już czwarty pogrzeb tej nocy.

Godlewskim nie pozwolono ubrać syna. - W końcu nas poproszono. Leżał w trumnie. Głowę miał zabandażowaną. Drugi syn, jak zobaczył brata, uciekł przerażony z kaplicy. Pogrzeb odbywał się przy lampie naftowej, takiej, jakie chłopi mieli w obejściach.

Po długich targach wydano Godlewskiemu ubranie Zbyszka. - Mnie chodziło o to, żeby zobaczyć, jak on był postrzelany.

Po powrocie Godlewski napalił w piecu, żonę i syna położył spać. I rozłożył rzeczy na podłodze. Zaczął sprawdzać ślady po kulach. - Mówili i mówią, że strzelano nie bezpośrednio do ludzi, a w powietrze lub w bruk. Niech mi ciemnoty nie wciskają, ja jako stary wojskowy wiem, że nie zginął od rykoszetu.

- Syn leżał już 3 miesiące w grobie, jak przyszło powołanie do wojska. Taki porządek mieli!

Zbyszka ekshumowali i przewieźli do Elbląga. Kiedy stawiali pomnik, kamieniarz bał się wyryć napis: - "Zginął śmiercią tragiczną w Gdyni 17 grudnia 1970 r.".

Sięgnąć po broń

Krzysztof Dowgiałło miał w Grudniu 32 lata. Pochód, na czele którego szedł chłopak z zawiązaną głową i z biało-czerwoną flagą, za nim tłum niosący ciało, wywarły na nim wstrząsające wrażenie.

- Bezsilność mieszała się z wściekłością i rozpaczą. Chciałem sięgnąć po jakąś broń, po cokolwiek.

17 grudnia wieczorem, zamiast przygotowywać pracę konkursową na zagospodarowanie centrum Katowic, sięgnął po pióro.

- Wydawało mi się, że najlepszą formą będzie ludowa ballada. Chciałem przywalić i wskazać winnych. Dlatego wymieniłem Kociołka, milicję, no i partię. Bo to Kociołek nawoływał do pracy, a później partia strzelała do robotników. O milicji nie mówiło się wtedy inaczej, jak bandyci, stąd zdanie "krwi się zachciało słupskim bandytom". Nie wiedziałem, kto był niesiony na drzwiach. Nadałem nazwisko Janek Wiśniewski, które wydawało mi się najbardziej popularne. Miało symbolizować i tego zabitego, i innych młodych poległych.

Tak narodził się utwór o czarnym gdyńskim czwartku.

Sekretarka przepisała tekst na maszynie w czterech egzemplarzach. Dowgiałło rozdał je, swój potem zgubił. W ten sposób tekst zaczął krążyć w odpisach. - W 1981 r. zdziwiłem się i ucieszyłem, kiedy zobaczyłem plakaty z tekstem ballady. Ponieważ ten i ów zaczął twierdzić, że jest autorem, uznałem, iż czas się przyznać.

Utwór wykorzystał Andrzej Wajda w "Człowieku z żelaza". - Niestety, popsuł tekst. Ja wskazywałem, że partia strzela do robotników, on że władza. Ja napisałem o czarnej kokardzie, a w piosence znalazła się czerwona.

Losy sztandaru i drzwi

Sztandar niesiony w pochodzie z poległym ocalał. Został pozostawiony przez manifestantów. Następnie wdeptany w śnieg przez żołnierzy. Odnalazła go i przechowywała Genowefa Lemańczyk. W 1981 r. został przekazany Społecznemu Komitetowi Budowy Pomników w Gdyni.

Sztandarem zajął się ks. prałat Hilary Jastak. Wysłał go do Krakowa, gdzie został zakonserwowany w pracowni tkanin na Wawelu. Jest przechowywany w kaplicy kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa.

Drzwi umieszczono ponownie w baraku. W 1989 r. podczas Drogi Krzyżowej zostały procesjonalnie wniesione do tejże kaplicy.

Po Sierpniu '80 wydarzenia grudniowe zaczęła dokumentować "Solidarność". Godlewski czuł, że znajdzie zdjęcia zabitego syna. Na jednej z wystaw w Gdańsku ujrzał zdjęcie ze słynną sceną przemarszu z drzwiami, zrobione ukradkiem przez Edmunda Peplińskiego. Godlewski był już w 100 procentach pewien, że to Zbyszek. Poznał go po sylwetce.

Godlewski uczestniczył na spotkaniu rodzin ofiar. Pytał, czy kogoś jeszcze niesiono na drzwiach. Nikt się nie przyznał.

Jeden z lekarzy złożył relację, że sprawdzał dokumenty zabitego, które stwierdzały, iż to Zbigniew Godlewski, syn oficera LWP.

Redaktor Wiesława Kwiatkowska od 20 lat zajmuje się Grudniem. W stanie wojennym za dokumentowanie wydarzeń z 1970 r. została skazana na 5 lat więzienia. - Były co najmniej dwa pochody z zabitymi niesionymi na drzwiach - uważa Kwiatkowska. - W tym z ciałem Zbyszka Godlewskiego.

Problemu nie wyjaśnia świetny reportaż Małgorzaty Niezabitowskiej przygotowany do ostatniego numeru "Tygodnika Solidarność" z 1981 r.

Godlewskich boli, gdy ktoś kwestionuje, że Zbyszek to Janek Wiśniewski. Zbyszek został pochowany w butach, w których zginął. - Takich pionierkach z grubą podeszwą. Wszędzie piszą, że niesiono chłopaka w takich butach. Teraz jak mówią, że to nie był Zbyszek, mogą go jeszcze wykopać. Bo kości i buty na pewno pozostały - mówi z bólem w głosie Godlewska.

"Psy"

Godlewska w czasie długiego spotkania odzywa się rzadko. Może nie chce ponownie przeżywać tragicznych chwil? Może tłumi wspomnienia? Milczy. Tylko od czasu do czasu nerwowo porusza stopą.

Nie wytrzymuje jednak, kiedy pada pytanie o scenę z "Psów" Władysława Pasikowskiego, w której pijani w sztok esbecy wynoszą ze stołówki zapitego do nieprzytomności kolegę, śpiewając "Janek Wiśniewski padł".

Po premierze Pasikowski został przez jednych oskarżony o nihilizm i szarganie symboli, inni stwierdzili, że dosadnie oddał degrengoladę moralną byłych esbeków.

Godlewska zdenerwowana wstaje. - Jak można było posunąć się aż do takiego szyderstwa?! To najgorsze, co zobaczyliśmy przez 30 lat! - wyrzuca z siebie.

Dobrze, że nie wie, co działo się parę lat później na festiwalu w Jarocinie. Gdy po walce z policją pobitego punka koledzy obnosili na drewnianym płocie. A interpretacja ballady w wykonaniu jednego z zespołów stała się ówczesnym hymnem subkultury punków.

Bez przebaczenia

Godlewscy Gierkowi nie zawierzyli. Nie wierzyli, że ktoś wtedy poniesie odpowiedzialność za śmierć syna. - Przecież rząd był ich, sami mieli się karać?

Teraz też nie wierzą, że proces oskarżonych kiedykolwiek się zakończy. - Jeżeli oni po 20 latach nie mogą sobie poradzić z zabójcami górników z "Wujka", to z Grudniem, który był 30 lat temu, tym bardziej.

On przez 5 lat przyjeżdżał do Gdańska na każdą rozprawę. Ona była w sądzie raz. Więcej nie chciała tego przeżywać.

W przerwie jednej z rozpraw Godlewski starł się z Kociołkiem, który pouczał młodą dziennikarkę. Podszedł i powiedział: - Tej pani może pan mówić, że jest za smarkata, żeby coś zrozumieć. Ale nie mnie! Bo ja jestem ojcem chłopaka, którego żeście zamordowali.

Kociołek odparł: - Proszę pana, ja już dzisiaj syna panu nie wskrzeszę.

- Nie chcę, żeby pan mi syna wskrzeszał! Chcę tylko, żeby wam udowodnili, ilu ludzi żeście zastrzelili. Jesteście bandytami i za to macie odpowiadać.

Jaruzelskiemu nie zdążył nic powiedzieć. Bo generał w sądzie pojawił się tylko raz. - A porozmawiałbym z nim przyzwoicie. Powiedziałbym: Ja panu tyle lat wiernie służyłem, a pan mi syna zastrzelił. Tak bym mu powiedział! W oczy! I poprosił, żeby posłuchał sobie ballady.

- Kara jest mniej ważna. Dla mnie ważne jest wskazanie palcem, że to oni zabili mego syna i 43 inne osoby - mówi Eugeniusz Godlewski.

Mówi się, że czas leczy rany. Lecz nie w tym przypadku. - Tego się nie da zapomnieć. Tak jak się nie da wybaczyć. My się nie pogodziliśmy i nie pogodzimy do ostatnich naszych dni. Dlatego, że rodzicom wyrządzono największą krzywdę. Zabito syna.

Grudzień 2000

Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej", z dodatku "Rocznica Grudnia 1970" (grudzień 2000)

Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni

Pozostało 99% artykułu
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił