Jeśli w nocy z 6 na 7 sierpnia 2000 r. doszło do zbrodni, to jej wyjaśnianie zawalono na samym początku, nie dociskając przesłuchiwanych świadków – uważa oficer znający kulisy sprawy. Dziś policjanci, którym zaginięcie przed laty dwóch nastolatek wciąż nie daje spokoju, mogą liczyć przy jego wyjaśnianiu już chyba tylko na przypadek.
Impreza w Wołominie
Gdyby Anna Krupa i Marta Szczytowska żyły, kończyłyby w tym roku 30 lat. Od feralnej nocy nigdy nie natrafiono na żaden ich ślad. – Z upływem każdego dnia rozwikłać zagadkę ich zaginięcia będzie coraz trudniej – przyznaje jeden z wołomińskich policjantów. – Wiele wskazuje na to, że dziewczyny od dawna nie żyją, ale nigdy nie trafiliśmy na dowód potwierdzający tę tezę.
Zdaniem śledczych, aby zrozumieć, co się z nimi stało, trzeba się cofnąć do 1999 r. Wtedy uczennice żoliborskiego liceum wyjechały na wycieczkę do Hiszpanii, gdzie poznały Marcina, chłopaka z podwarszawskiego Radzymina. Wkrótce Marcin został chłopakiem Marty.
W niedzielę 6 sierpnia 2000 r. dziewczęta – wówczas 17-letnie – były z rodzicami na działce w Białobrzegach niedaleko stolicy. W tym samym dniu w Radzyminie odbywał się odpust. Na prośbę dziewcząt ojciec jednej z nich podrzucił je samochodem pod kościół w Radzyminie. Umówili się, że odbierze je o godz. 22.
Marcin przyjechał na odpust swoim czerwonym fiatem 125p. Następnie wraz z Anią i Martą pojechali do jego kolegi pod Wołomin. Gdy rozmawiali na podwórku, przed domem zatrzymał się samochód z trzema chłopakami w wieku 21 lat (dwaj byli związani z miejscowym światem przestępczym).