Ojciec czekał nadaremnie

Niewyjaśnione zbrodnie. Po imprezie pod miastem znikają dwie 17-latki. Później – część świadków. Wszyscy bez śladu

Publikacja: 19.08.2012 01:01

Zakrojone na szeroką skalę policyjne poszukiwania dziewcząt nie przyniosły rezultatów. Do dziś nie m

Zakrojone na szeroką skalę policyjne poszukiwania dziewcząt nie przyniosły rezultatów. Do dziś nie ma żadnych informacji o ich losie

Foto: Dziennik Wschodni, Dorota Awiorko Dor Dorota Awiorko

Jeśli w nocy z 6 na 7 sierpnia 2000 r. doszło do zbrodni, to jej wyjaśnianie zawalono na samym początku, nie dociskając przesłuchiwanych świadków – uważa oficer znający kulisy sprawy. Dziś policjanci, którym zaginięcie przed laty dwóch nastolatek wciąż nie daje spokoju, mogą liczyć przy jego wyjaśnianiu już chyba tylko na przypadek.

Impreza w Wołominie

Gdyby Anna Krupa i Marta Szczytowska żyły, kończyłyby w tym roku 30 lat. Od feralnej nocy nigdy nie natrafiono na żaden ich ślad. – Z upływem każdego dnia rozwikłać zagadkę ich zaginięcia będzie coraz trudniej – przyznaje jeden z wołomińskich policjantów. – Wiele wskazuje na to, że dziewczyny od dawna nie żyją, ale nigdy nie trafiliśmy na dowód potwierdzający tę tezę.

Zdaniem śledczych, aby zrozumieć, co się z nimi stało, trzeba się cofnąć do 1999 r. Wtedy uczennice żoliborskiego liceum wyjechały na wycieczkę do Hiszpanii, gdzie poznały Marcina, chłopaka z podwarszawskiego Radzymina. Wkrótce Marcin został chłopakiem Marty.

W niedzielę 6 sierpnia 2000 r. dziewczęta – wówczas 17-letnie – były z rodzicami na działce w Białobrzegach niedaleko stolicy. W tym samym dniu w Radzyminie odbywał się odpust. Na prośbę dziewcząt ojciec jednej z nich podrzucił je samochodem pod kościół w Radzyminie. Umówili się, że odbierze je o godz. 22.

Marcin przyjechał na odpust swoim czerwonym fiatem 125p. Następnie wraz z Anią i Martą pojechali do jego kolegi pod Wołomin. Gdy rozmawiali na podwórku, przed domem zatrzymał się samochód z trzema chłopakami w wieku 21 lat (dwaj byli związani z miejscowym światem przestępczym).

Jeden z przyjezdnych zaprosił wszystkich do siebie na imprezę. Jak zeznali potem świadkowie, tego wieczoru większość uczestników imprezy piła alkohol, a to nie podobało się Ani i Marcie. Zresztą gospodarz zorientował się, że gdy wróci jego konkubina, może dojść do awantury, więc zaproponował przeniesienie zabawy do mieszkania jego siostry w Wołominie. Tam jednak impreza już się nie kleiła, bo pomiędzy biesiadnikami wybuchła sprzeczka.

Dziewczęta chciały wrócić do domu. Nie były jednak w Radzyminie, skąd miał je odebrać ojciec, ale w Wołominie. Zgodziły się, aby mężczyźni odwieźli je do Warszawy, na Dworzec Wileński.

Do granatowego fiata 125p oprócz nich wsiadł kolega Marcina – ten, z którym rozmawiały na podwórku – i dwóch 21-latków, którzy przyjechali tym samochodem, wśród nich organizator imprezy. Do Warszawy, jak ustaliła policja, dziewczyny nigdy nie dojechały. Po drodze miały się przesiąść do ciemnego daewoo espero. Razem z nimi wsiadło dwóch mężczyzn z fiata. Dokąd pojechali? Nigdy nie ustalono. Tu ślad się urwał.

O godzinie 22 do Radzymina przyjechał ojciec jednej z dziewcząt. Czekał na nie długo, bezskutecznie. Próbował skontaktować się z córką, jednak jej komórka była wyłączona. Gdy rano dziewczęta nadal nie dawały znaku życia, rodzice o ich zaginięciu zawiadomili policję.

Może któryś by pękł

Funkcjonariusze potraktowali sprawę bardzo poważnie, komendant wojewódzki w Radomiu powołał specjalną grupę. W poszukiwaniach brali udział policjanci radzymińscy, wołomińscy, legionowscy, a także z Radomia i Płocka.

Policjanci przeszukali tereny wokół Radzymina, szczególną uwagę zwracając na działki rekreacyjne. Przesłuchali młodych mężczyzn, w towarzystwie których były nastolatki tuż przed tragicznym zaginięciem. Zeznali, że odwieźli Annę i Martę na Dworzec Wileński. Tam dziewczęta miały odłączyć się od nich i wsiąść do samochodu, w którym siedziało trzech nieznanych im mężczyzn.

W zeznaniach były nieścisłości. Policja ustaliła bowiem, że telefon Anny po raz ostatni logował się do stacji telefonii komórkowej na trasie Wołomin – Białobrzegi, w pobliżu jednostki wojskowej. Później przestał działać. Moment logowania się do stacji nie zgadza się z zeznaniami mężczyzn, którzy twierdzili, że jechali wtedy z dziewczynami do Warszawy.

Policji do dzisiaj nie udało się udowodnić, że przesłuchiwani wtedy mężczyźni zrobili coś złego Ani i Marcie. – Żaden z nich nigdy nie usłyszał zarzutów. Może nie przesłuchano ich zbyt dokładnie? – pyta jeden z  oficerów zaangażowany w sprawę.

Matki apelują

Na początku policja brała pod uwagę pięć wersji śledczych: ucieczkę z domu, porwanie do sekty, porwanie do seksbiznesu, wyjazd za granicę oraz zabójstwo.

Rodzice zaginionych od razu odrzucili sugestię, by córki bez powiadomienia bliskich ruszyły w podróż po Polsce, a tym bardziej za granicę. Ich zdaniem dziewczyny były zbyt odpowiedzialne, a poza tym obie poważnie chorowały – jedna na astmę, druga na toczeń rumieniowaty.

Musiały stale brać lekarstwa, a w chwili zaginięcia nie miały przy sobie zapasu tabletek. Bez nich w dalszą podróż raczej by nie ruszyły.

Matki Ani i Marty wystąpiły w programie telewizyjnym, emitowanym na żywo z Radzymina. Zrozpaczone mówiły o zagrożeniu życia córek, jeśli nie będą brały systematycznie lekarstw. Zaapelowały do ewentualnych porywaczy o ich uwolnienie.

Czy pomoże im przypadek?

W kilka lat po zaginięciu dziewczyn do ich rodziców nadeszła wiadomość z Holandii, że na jednej ze stacji benzynowych kamery zarejestrowały pobyt dziewczyny bardzo podobnej do Ani. Rodzice natychmiast pojechali do Holandii. Właściciel stacji opowiedział im o dziwnym zachowaniu tej dziewczyny i jej reakcji na plakat ze zdjęciami obu zaginionych wiszący na stacji. Nie przybliżyło to jednak śledczych do rozwiązania zagadki.

Ale policjanci wciąż nie rezygnują z wyjaśnienia tej sprawy.

– Sprawdzamy wszystkie zwłoki ludzkie o nieustalonej tożsamości, które wykryto na terenie Polski. Porównujemy je ze śladami DNA zaginionych. Jesteśmy też w stałym kontakcie z fundacją Itaka i Interpolem – mówi nam policjant z Wołomina.

Zaginione dzieci, już po ukończeniu 18. roku życia, są poszukiwane przez kolejnych 10 lat. Dodatkowo przez następne 25 lat znajdują się w policyjnych bazach.

Ani i Marty poszukuje także fundacja Itaka. – W naszej bazie znajdują się 1232 aktywne sprawy, w tym 372 osób, które zaginęły 10 lub więcej lat temu. Bywało, że rozwiązywaliśmy sprawę zaginięcia nawet po 15 latach – informuje Aleksander Zabłocki z Itaki.

Zdaniem policjantów w tej sprawie może pomóc przypadek. – Może któryś ze świadków lub sprawców zacznie z nami współpracować, a może ktoś zupełnie inny trafi na ślad kobiet  – mówi oficer wołomińskiej policji.

Jednocześnie dodaje, że to może być trudne, bo zniknęło dwóch ważnych świadków. Pierwszy z nich to uczestnik imprezy w Wołominie, powiązany z lokalnym światkiem przestępczym. Zniknął ponad 10 lat temu. – Podejrzewamy, że został zamordowany, jednak zwłok nie odnaleziono do dziś – mówi policjant. – Drugi świadek też zapadł się pod ziemię. Chcieliśmy nawet wystąpić do sądu o uznanie go za zmarłego, ale rodzina się nie zgodziła – dodaje.

Jeśli w nocy z 6 na 7 sierpnia 2000 r. doszło do zbrodni, to jej wyjaśnianie zawalono na samym początku, nie dociskając przesłuchiwanych świadków – uważa oficer znający kulisy sprawy. Dziś policjanci, którym zaginięcie przed laty dwóch nastolatek wciąż nie daje spokoju, mogą liczyć przy jego wyjaśnianiu już chyba tylko na przypadek.

Impreza w Wołominie

Pozostało 95% artykułu
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?