Jeśli na pierwszej stronie Gazety Wyborczej Agnieszka Kublik pisze tekst o Smoleńsku, to – by zacytować klasyka – wiedzcie, że coś się dzieje!
Tym razem akcja nazywa się: zlikwidujmy zespół Macierewicza. Pretekst dał Paweł Deresz, mąż śp. Jolanty Szymanek Deresz, działaczki SLD. Pan Deresz napisał list do Marszałek Sejmu Ewy Kopacz, w którym pisze, że skoro zespół działa w ramach Sejmu, można odnieść wrażenie, że władze tej instytucji firmują teorie przedstawiana przez ekspertów Antoniego Macierewicza, jak choćby ta, którą ogłoszono w tym tygodniu – o tym, że feralną brzozę ścięto rzekomo przed katastrofą.
Ale kłopot w tym, że to jest właśnie największa manipulacja tego tekstu w „GW". Dlaczego? Bo teorię tę, owszem wygłosił ekspert, ale w trakcie konferencji, która odbywała się nie w gmachu polskiego Sejmu, ale w jednym z Warszawskich biurowców. Za konferencję nie płacił Sejm, lecz jej uczestnicy – kilkaset osób z całej Polski i zagranicy zrzuciło się po 400 zł, by dyskutować o przyczynach katastrofy. Nie chodzi więc wcale o to, że za publiczne pieniądze prof. Chris Ciszewski wygłasza dziwne teorie – bo to nieprawda – ale o to, by zespół nie działał w ogóle.
I tu – pozwólcie państwo na chwilę szczerości. Przyznam się, że jak czytałem relacje z wykładu prof. Ciszewskiego, albo prof. Bramskiego, który przekonywał, że samolot padł ofiarą ataku terrorystycznego, który w dodatku się nie udał (bo wybuch miał mieć miejsce po uderzeniu w ziemię, by nikt się nie zorientował, a nastąpił w powietrzu i „prawda" wyszła na jaw), jak czytam to wszystko, to mam wrażenie, że Antoni Macierewicz znacznie więcej robi, by zaciemnić przyczyny katastrofy, niż by ją wyjaśnić.
Dopóki stawia rządowi i prokuraturze pytania, dopóki zmusza ją do przedstawiania swoich argumentów, mobilizuje państwo do działania. Ale gdy zaczyna firmować różne dziwne teorie (czy ktoś pamięta jeszcze sztuczną mgłę i bombę helową?), jego zespół po prostu zaczyna przynosić więcej szkody niż pożytku.