Janusz Korwin-Mikke, lider Nowej Prawicy, oskarżył premiera Tuska o naruszenie dóbr osobistych, kiedy to szef rządu powiedział, iż lider Nowej Prawicy zasłużył „ciężką pracą długie lata na opinię i status enfant terrible (potwornego dziecka – red.), chociaż już nie jest w wieku dziecięcym". Sąd pozew odrzucił i byłoby dziwne, gdyby zdecydował inaczej, bo w trybie wyborczym można prostować tylko nieprawdziwe wypowiedzi.
– Ale przecież Korwin-Mikkemu nie chodziło o werdykt, tylko o narobienie hałasu i rozgłos – ocenia Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Dwa dni temu proces przegrała też Polska Razem Jarosława Gowina, która podała do sądu Jacka Rostowskiego za wypowiedź, iż nakręcenia kosztownego spotu „10 lat Polski w Unii Europejskiej" wymagała od nas sama UE. Rostowski nie odnosił się do Polski Razem, więc można wnosić, że partii chodziło o wypromowanie się na trosce o finanse publiczne. Jeżeli tak, to sprawa spaliła na panewce, bo sąd pozew odrzucił.
Na proces w trybie wyborczym liczył też Paweł Piskorski, który sugerował, iż Kongres Liberalno-Demokratyczny, pierwsza partia Donalda Tuska, otrzymał pożyczkę od niemieckiej CDU. Premier zaprzeczył tej rewelacji, ale pozwać Piskorskiego nie chce. Dlaczego? Działacze PO tłumaczą, że Tusk nie kandyduje, a KLD już nie istnieje, nie ma więc podstaw do wyborczego procesu.
Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, ma inne uzasadnienie tej decyzji. – Piskorskiemu, jako politykowi dziś zmarginalizowanemu, zależało na nagłośnieniu sprawy, a Platformie wręcz przeciwnie – mówi Jabłoński. – Unikając procesu, PO sprawiła, że sprawa szybko umarła.