Linię podziału zaznaczyły już pierwsze przemówienia otwierające kampanie najważniejszych graczy w tegorocznych wyborach prezydenckich.
Bronisław Komorowski podczas piątkowego posiedzenia Rady Krajowej PO, na którym rozpoczął walkę o reelekcję, kładł nacisk na kompetencje głowy państwa, czyli politykę zagraniczną i obronność, oraz na gospodarkę. Obiecał pobudzanie energii obywatelskiej na rzecz modernizacji i rozwoju Polski, mówił o wspólnym wyzwaniu, jakim jest konkurencyjność naszej gospodarki, o koniecznej nowelizacji kodeksu podatkowego, o wsparciu dla przedsiębiorczości i innowacyjności.
O czym zaś mówił na swojej sobotniej konwencji kandydat PiS Andrzej Duda? O tym, że obowiązkiem głowy państwa jest dbanie o społeczeństwo. I że jeżeli zostanie prezydentem, to pochyli się nad każdą grupą społeczną, „górnicy nie będą musieli zostawać na dole, (...) ludzie na Śląsku nie będą musieli wychodzić na ulice, stoczniowcy nie musieliby płakać za utraconymi miejscami pracy". Zapowiedział skierowanie do Sejmu projektu ustawy przywracającej niższy wiek emerytalny, bo „finanse publiczne nie mogą być ratowane kosztem najuboższych".
Na lewicy już można usłyszeć, że takie przemówienie równie dobrze mógłby wygłosić kandydat SLD. – To było wystąpienie socjaldemokraty, lewicowego państwowca – mówił w poniedziałkowej „Rzeczpospolitej" prof. Kazimierz Kik, lewicujący politolog z Uniwersytetu w Kielcach.
A rzeczywiste protesty, np. starcia górników z policją pod siedzibą Jastrzębskiej Spółki Węglowej, bardzo wzmacniają ten przekaz.
Dziesięć lat temu osią kampanii prezydenckiej, i toczącej się równolegle parlamentarnej, był wyznaczony przez PiS spór Polski solidarnej i liberalnej. Według Rafała Chwedoruka, politologa z Uniwersytetu Warszawskiego, odgrzanie tamtej polaryzacji samo się narzuca. – Bronisław Komorowski unika wyrazistości w kwestiach społecznych, bo ukrywa liberalne poglądy – mówi Chwedoruk. – Nieprzypadkowe było jego milczenie podczas protestów społecznych, a w najlepszym wypadku namawianie do dialogu. To może być słaby punkt jego kampanii.
Z kolei Andrzej Duda – według politologa – słusznie stawia na kwestie społeczno-gospodarcze, które dzięki protestom związkowców wysuwają się na pierwszy plan w dzisiejszej Polsce. – W tle jest też podniesienie wieku emerytalnego, co kandydat PiS wyeksponował – mówi Chwedoruk. – Dla wyborców PiS, wśród których jest dużo osób po 60. roku życia, mieszkańców małych miejscowości dotkniętych bezrobociem czy ludzi zależnych od pomocy publicznej, to są najważniejsze tematy.