"Podczas przesłuchania premiera nie padły druzgocące pytania ani przełomowe odpowiedzi. Śledczy plątali się w pobocznych wątkach" - pisze dziennik "Polska The Times". I to zdanie chyba najlepiej podsumowuje wczorajsze wydarzenie.
Jeszcze surowszą ocenę wystawia "Dziennik Gazeta Prawna" w tekście o wymownym tytule: "Kempa nie Ziobro, Tusk nie Miller". Cytuje premiera: "Afera hazardowa miała miejsce, ale mojej reakcji na nią niczego nie można zarzucić". I przez tę linie obrony mimo trzynastogodzinnych wysiłków nie udało się przebić członkom komisji.
Sprawę puentuje "Gazeta Wyborcza", tytułując relację z komisji: "CBA chciało mnie upolować". Obok w komentarzu dziennikarze GW uspokajają czytelników: "Premier wybrnął z pułapki". I zrobił jeszcze więcej - zezwolił na powstanie komisji śledczej, zdymisjonował swoich kolegów, doprowadził do przyjęcia ustawy, która finansowo "kopnie" Sobiesiaka i jego kolegów, a nawet zrezygnował z kandydowania na prezydenta - konkluduje gazeta.
Kolejne pytanie powinno czytelnikowi nasunąć się samo: czego wy jeszcze chcecie od umęczonego premiera, zajmując jego czas wielogodzinnymi nasiadówkami, które niczego nie wyjaśnią, bo wyjaśnić nie mogą.
Konstatacja pozostaje zaś taka: Tusk wygrał wczorajsze starcie, gdyż socjotechnika, którą przyjął podczas przesłuchań, była nie do przełamania przez niezbyt błyskotliwych śledczych. Długie wywody, stawiane sobie pytania i zawiłe, złożone odpowiedzi robiły wrażenie, że premier w pełni panuje nad sytuacją. Czy jednak udało mu się dowieść, że nie był zamieszany w aferę, rozwiać niejasności? Nie taki był cel jego wczorajszego wystąpienia. I to chyba trzeba uznać za jego największą porażkę.