Czytelnik ma jeszcze okazję poczytać refleksje, że „nie da się tak łatwo sklasyfikować ludzkich poglądów“ (to o jego nieudanej współpracy z jednoznacznie konserwatywną Polską XXI). Oto Dutkiewicz chce połączyć ogień z wodą, a mianowicie: „żeby Polacy chodzili w niedzielę do kościoła, ale też żeby mieli szerokopasmowy internet“. Szybkie łącze jako symbol laicyzacji? Sam do kościoła nie chodzę i mam tzw. broadband, ale jakoś nie odnajduję się w pokrętnej logice Dutkiewicza. Jego pogląd w sumie jest bliski przekonaniu Jarosława Kaczyńskiego, że internauci to tacy, co tylko piwko i pornosy, czyli nihilizm w wersji domowej.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/pawelbravo/2010/02/13/prezydencki-woal/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Mnie najbardziej ujęło obrazowe ujęcie awansu, jakiego doznała nasza elita polityczna przez 20 lat. „Na początku lat 90. Grzesiu [nie muszę chyba uzupełniać nazwiska, we Wrocławiu jest tylko jeden Grzesiu] mnie odebrał z lotniska, jechaliśmy do niego do domu, kupiliśmy majonez (…) i sok pomarańczowy. Grzesiek powiedział: ja bym kiedyś chciał być taki bogaty, żebym mógł zawsze pić sok pomarańczowy na śniadanie. Bo te kartonowe soki były drogie, wszyscy mniej zarabialiśmy“. Sok pomarańczowy to już nie problem, za to powrót z lotniska jak za czasów cytronety. Zamiast gadać, że „chciałby Google’a“ Dutkiewicz mógłby zechcieć usprawnić połączenie transportem publicznym lotniska ze swoim miastem. Nie na każdego, kto przylatuje aeroplanem, czeka tam w samochodzie przyszły prezydent.
Na pytanie o ambicje ogólnokrajowe słyszymy o „zawoalowaych ofertach kolegów z PO“, które „są tak bardzo zawoalowane, że nie wiem“. Nieco tylko mniej ścisły woal spowija realnych pretendentów do prezydentury, czego dowodem bardzo „fusowe“ teksty czołowych publicystów „Polski“ Piotra Zaremby i Michała Karnowskiego. Obaj podjęli się odpowiedzi: Komorowski czy Kaczyński i dlaczego akurat ten a nie drugi? Zaremba lekko przychyla się do Komorowskiego (zastrzegając, że nie „angażuje się emocjonalnie“), uznając, że jako stabilniejszy lepiej wytrzyma bardzo jednak zmienną kampanię a potem będzie bardziej przewidywalnym partnerem dla premiera Tuska.
Dla Karnowskiego życiowe doświadczenie i przewidywalność obecnego marszałka to raczej minus, a w ogólnonarodowym konkursie o „pałac z żyrandolem“ potrzeba mieć „jasną ofertę polityczną“, którą Sikorski wedle tego autora ma. W obu tekstach publicyści mieszają dwa porządki – cechy i przymioty przydatne z punktu widzenia Tuska i szeregowców PO, oraz atuty prowadzące do wygranej w wyborach powszechnych i dobrze sprawowanej prezydentury. A to dlatego, że po raz pierwszy mamy do czynienia z czymś na kształt prawdziwych prawyborów – tzn. realnej, nie do końca „ustawionej w drugim pokoju“ konkurencji o partyjną nominację do startu i prawie pewnego zwycięstwa w wyborach powszecnych. Dla odróżnienia od amerykańskich „prawdziwych“ prawyborów Karnowski używa wprowadzonego chyba przez spin doktorów PO słownego potworka: „preelekcja“. Brzmi ohydnie, ale cóż, tu na razie jest ściernisko.