– Główny problem z absolwentami tej uczelni nie polegał na podejrzeniach o ich lojalność. Przede wszystkim chodziło o to, aby ludzie z jednego kręgu towarzyskiego nie decydowali w MSZ o najważniejszych rzeczach, jak to bywało wcześniej – tłumaczy ambasador w Sofii Andrzej Papierz, który za rządów PiS kierował biurem kadr w MSZ. Podkreśla, że samo ukończenie MGIMO nie daje podstaw do podejrzeń o współpracę z obcym wywiadem.
Szanse na studia w MGIMO w latach 70. i 80. miały głównie dzieci komunistycznych prominentów. Dzięki rodzicom dostawały się na najlepsze wydziały. – Akademię kończył np. syn Andrieja Gromyki i szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Iwanow – mówi Wiktor Suworow, były oficer sowieckiego wywiadu.
Z Polski przyjeżdżali też zdolni studenci pochodzący z małych miasteczek. Studia w Moskwie były dla nich drogą do awansu społecznego. – To były niezwykle ciężkie studia. Zwłaszcza dla ludzi z prowincji, którzy nie mieli znajomości. Byli za to zdolni i ambitni. Dlatego pogardzali dziećmi partyjnych kacyków, które kończyły tylko roczne czy dwuletnie kursy i nie wiadomo, co na nich robiły – mówi nam jeden z dyplomatów.
Studentem z małego miasta, który ukończył MGIMO, jest wiceszef kadr w MSZ Roman Kowalski. Przez pięć lat studiował węgierski i języki zachodnie. Jak dostał się do akademii? – To banalna historia. W Szkole Głównej Planowania i Statystyki, gdzie się uczyłem, wisiało ogłoszenie o naborze na studia w Moskwie. Zgłosiłem się i pojechałem. Teraz zastanawiam się, czy to nie był błąd, ale sam podjąłem taką decyzję. Nie korzystałem z niczyjej protekcji, nikt mnie nie próbował werbować – mówi „Rz” Kowalski.
W zeszłym roku został zwolniony ze stanowiska wiceszefa kadr w MSZ i przeniesiony do Departamentu ds. Europy. Nie uważa, że padł ofiarą czystek. – Zwolnił mnie nowy dyrektor generalny służby zagranicznej, który miał prawo dobierać sobie współpracowników – mówi Kowalski.