Hanna Lis nie poprowadzi wiadomości – pisze „Rzeczpospolita”, „Gazeta Wyborcza”, „Dziennik” i „Polska”. Lis wie o tym z tych samych źródeł co prawie wszyscy inni dziennikarze – od rzecznik prasowej TVP. Dla rzecznik to widocznie nowa rola. No bo w końcu powinna zajmować się komunikacją zewnętrzną, a nie wewnętrzną. Ale w firmie w której Rak nie chce rozmawiać z Lis, okazuje się, że to Wrona jest od czarnej roboty. Przypadek Hanny Lis jest ogólnie rzecz biorąc typowy. W Polsce telewizje nie szanują tych, którzy mają budować ich wiarygodność. Stąd migracje między stacjami dziennikarskich osobowości – Lis, Durczok, Kolenda-Zaleska, Olejnik czy Gawryluk. Osobowości okazują się silniejsze niż zarządy. A gdy ego tych ostatnich jest zagrożone czas na zmiany. Stąd wątpię żebyśmy dochowali się własnego Dana Rathera, który mógłby w jednej firmie przepracować kilkadziesiąt lat będąc jej ikoną. Telewizje wolą jazdę na lodzie i dobrą choreografię od silnych osobowości. Stąd nasze rodzime „gwiazdy” nie mają co prawda wielkiej osobowości, ale za to jak pięknie się prezentują. Nim nie spadną z firmamentu.
W działach zagranicznych wszystkich tytułów – dwa lejtmotywy. Szczyt Unii Europejskiej i komentarze po pyskówce jaką na Hradczanach urządziła sobie inna ikona, innych czasów Daniel Cohn-Bendit. Oczywiście wszyscy są oburzeni, zwłaszcza, że Cohn-Bendit zapowiedział już, że oprócz Klausa chce pyskować z Kaczyńskim. Szczerze mówiąc czytając i wczorajsze i dzisiejsze doniesienia o ekstrawaganckim stylu bycia europosła jakoś mi na sercu ulżyło. Polscy posłowie nie są odosobnieni w pomysłowym ubliżaniu sobie nawzajem. Teraz już wiem, że Stefan Niesiołowski, Janusz Palikot i Jacek Kurski nie są już nie tylko ewenementem na skalę krajową, ale nawet nie są na europejską. Niech sobie dalej ubliżają – przeciętnego Polaka i tak czytanie o karłach, dziadkach z Wehrmachtu i alkoholizmie prezydenta przestało już szokować. Jakby co, zawsze mogą przełączyć się na równie infantylne widowiska z „gwiazdami” w roli głównej.
Albo na „Londyńczyków”. Nowy serial TVP, jak pisze „Dziennik” zaszokował posłankę PO Joannę Fabisiak. Trudno mi z tym polemizować bo nie oglądałem ani jednego odcinka, ale inspirujące jest to, że posłowie oglądają. Ich zaangażowanie w czas wolny przeciętnego Polaka jest już tak duże, że ustami posłanki Fabisiak żądają zmian w scenariuszu. „Wstyd, że TVP upadla Polaków, którzy wyjechali za granicę. Nie spotkałam drugiego kraju, w którym pieniądze publiczne byłyby przeznaczane na to, by zniesławiać rodaków” – mówi posłanka.
Szanowna Pani poseł Fabisiak – proponuje dać widzom wolny wybór. Jak chcą być zniesławiani, będą oglądać i jakoś dobrniemy do setnego odcinka. Jak nie chcą, to i tak za kilka tygodni z powodu niskiej oglądalności „Londyńczycy” znikną z anteny, a obsada, podobnie jak kilkadziesiąt tysięcy rodaków na stałe wróci do Polski. Operator zdjęć pewnie się ucieszy, bo w Londynie ciągle pada, więc trudno kręcić. W Polsce łatwiej. Zwłaszcza posłom.
[b][link=http://blog.rp.pl/salik/2008/12/11/zarzady-silniejsze-niz-osobowosci/]skomentuj na blogu[/link][/b]