Twórczo kontynuuje tezę Ewy Milewicz z wczorajszej "Gazety", którą streścić można tak: Janusz to w sumie dobry chłopak. Jeśli bywa niegrzeczny to dlatego, że nauczył się tego od okropnych ordynusów z PIS.
Tomasz Lis na łamach "GW" pisze w podobnej tonacji:"Dzięki Palikotowi niedorobieni analitycy polskiej polityki mogą dojść do wniosku, że jej największym problemem jest rzekoma "palikotyzacja". Otóż po pierwsze, mylą oni skutek z przyczyną, po drugie, zatracają, prawdopodobnie świadomie, realną perspektywę, która każe stwierdzić, że owa "palikotyzacja" jest nie największym, ale najmniejszym problemem naszej polityki.
Janusz Palikot, co w ogromnym stopniu podważa jego zarzuty pod adresem lidera partii opozycyjnej, jest dzieckiem Jarosława Kaczyńskiego. Dokładnie."
Po tym dictum – czytamy tradycyjną już w takich tekstach deklarację pewnego, pełnego zastrzeżeń dystansu: "Żeby była pełna jasność, nie twierdzę, że którakolwiek z tych wybitnie chamskich i odrażających wypowiedzi racjonalizuje i legitymizuje kolejne wyskoki Palikota. Twierdzę tylko, że jego obecne ekscesy należy widzieć we właściwej perspektywie. Jest on przecież (jeszcze jest) szefem komisji, a nie prezydentem czy premierem."
No właśnie – Tomasz Lis poruszył ciekawy aspekt sprawy. Czy Palikot będzie jeszcze szefem komisji "przyjazne państwo" czy też jak upadły anioł za tydzień zostanie strącony z tej funkcji ognistym mieczem gniewu Donalda Tuska?