Śledczy zarzucają Zbigniewowi Ziobrze, że na przełomie grudnia 2005 r. i stycznia 2006 r. ujawnił tajemnicę służbową i działał na szkodę interesu publicznego. Jako prokurator generalny wydał wtedy polecenie ówczesnemu prokuratorowi Wojciechowi Miłoszewskiemu udostępnienia Jarosławowi Kaczyńskiemu części protokołów przesłuchań jednego ze świadków w postępowaniu dotyczącym mafii paliwowej. Dopuścił też do tego, by dokumenty znalazły się poza budynkiem prokuratury.
By sprawa trafiła do sądu, prokuratorzy musieli pozbawić immunitetu i Ziobrę, i Miłoszewskiego. Obaj mieli być bowiem oskarżeni: pierwszy o nakłanianie do przestępstwa, drugi o udostępnienie dokumentów. Ziobro sam zrzekł się immunitetu na początku września ubiegłego roku. W sprawie uchylenia go Miłoszewskiemu płocka prokuratura wystąpiła do sądu dyscyplinarnego przy prokuratorze generalnym.
Według podawanych wtedy przez media informacji na Miłoszewskiego miały być wtedy wywierane naciski, by oskarżył w zeznaniach Ziobrę. Miłoszewski odmówił.
– Uważałem, że polecenie ministra jest wydane zgodnie z prawem, nie miałem powodu oponować – powiedział we wrześniu w rozmowie z „Rz”. Sąd dyscyplinarny pierwszej instancji uchylił Miłoszewskiemu immunitet. Jednak gdy ten się odwołał, decyzja została cofnięta. Wczoraj dziennikarze TVN dotarli do uzasadnienia tego werdyktu. Odwoławczy Sąd Dyscyplinarny odparł zarzuty stawiane Miłoszewskiemu. Sędziowie uznali bowiem, że Jarosław Kaczyński nie musiał składać pisemnego wniosku o udostępnienie akt, a okazanie dokumentów mogło nastąpić poza budynkiem prokuratury. A jeśli Miłoszewski nie złamał prawa, to znaczy, że nie mógł zrobić tego i Ziobro.
– Ta sprawa, jak żadna inna, pokazuje upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości pod rządami byłego już ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego i prokuratora krajowego Marka Staszaka – uważa Zbigniew Ziobro.