44 i 09: każdemu jego tragedia

"Dobre muzeum zawsze opowiada o historii, o naszym kraju, o narodzie. Jak dobry film. Przeżywamy go naprawdę, gdy nie mówi nam o postaciach, tylko o nas samych" – mówi Jan Ołdakowski swoim rozmówcom z "Dziennika".

Aktualizacja: 01.08.2009 17:37 Publikacja: 01.08.2009 17:36

Z jego słów przebija świadomość, że to, co udało się jemu i całej ekipie "muzealników" wynika po części ze swego rodzaju koniunktury w zbiorowych sentymentach. I że opowieść o powstaniu warszawskim przedstawiona przez jego muzeum za jakiś czas przestanie być tak mocno odbierana. "Ciągle jesteśmy przed szczytem". A kiedy "frekwencja tutaj zacznie spadać, wezmę się za coś nowego".

Wywiad z Ołdakowskim jest tym bardziej ciekawy, że dyrektorowi muzeum ostatnio co najmniej dwa razy w sposób bardzo słyszalny zarzucono tępą stronniczość polityczną - mógłby więc sprowadzić swoje odpowiedzi do kategorii czysto politycznych. Ma jednak do powiedzenia sporo mądrych rzeczy i oprócz przypomnienia politycznego tła niechęci do historii i patriotyzmu w latach 90., opowiada np. o pokoleniowym mechanizmie, w którym "dzieci powstańców miały trudności z zaakceptowaniem powstania (…) dopiero wnuki do niego wróciły". Trudno nie zgodzić się też z jego cierpką uwagą, że rozdmuchiwanie w komentarzach przykrych scen wygwizdywania pewnych polityków jest samospełniającą się przepowiednią i napędzi w tym roku jeszcze więcej nawiedzonych gwizdaczy na Powązki (Ołdakowski zresztą sugeruje, jakie środowisko gwiżdże –wskazuje na Toruń, chociaż oczywiście nie rozumie tego miasta dosłownie, w przeciwieństwie do pewnej szacownej postaci, której przywidziały się autobusy).

Co nam mówi opowieść o Powstaniu, w wersji obecnie najpopularniejszej w mediach, o nas samych? Na pewno to, że lubimy kategorie prostej dumy i walecznego heroizmu. Marcin Wojciechowski w "Wyborczej" próbuje delikatnie przekierować te impulsy, pisząc: "żyjemy w innych czasach. Inne są wyzwania, inne formy okazywania patriotyzmu. Heroizm i poświęcenie zastępują pozytywistyczna praca, uczciwość (…) troskliwość o to, by oprócz zarobkowania znaleźć czas na zrobienie czegoś dla innych – słabszych, biedniejszych, gorzej wykształconych, dyskryminowanych".

Nie chcę się zabierać głosu w sposób autorytatywny, ale z opowieści słyszanych wprost od własnej babci i niewprost w tak zwanym przekazie kulturowym, w jakim się wychowałem wśród pokolenia dzieci powstanców, odnoszę jasne wrażenie, że ludziom którzy w 1944 roku poczuli proste powołanie, by Niemca bić, chodziło raczej o to, bym i ja zachował odwagę bicia się, kiedy będzie trzeba, o honor. Żywe w nas powstanie to jest opowieść o walce, o zabijaniu i umieraniu, o ostatecznych wyborach i o walce z Niemcem (a nie z jakimś abstrakcyjnym nazistą), choćbyśmy nie wiem jak opakowali ją w zaklęcia o nowym wymiarze patriotyzmu.

Nie mam nic przeciwko "troskliwości", "robieniu czegoś dla słabszych" itd.; przeciwnie, to wysokie cnoty – ale wmawianie, że taka może być w nas spuścizna powstania, to moim zdaniem przegięcie. Już lepiej od powstańców odwrócić się plecami, potraktować jak gliniane wojsko sprzed wieków, uznać ich honor za rzecz całkowicie martwą, ale nie robić z nich kukiełek w naszych teatrzykach.

Podobne kukiełkowe skojarzenia mam patrząc na coraz bardziej "mainstreamowe" traktowanie rocznicy, w sensie politycznym (stąd coraz więcej barierek czy sznurków na Powązkach) i w wymiarze beztroskiej mody (czego wyrazem np. gadżecik – kotwica na szpilce dołączona dziś do "Polski", brrrr). W "Polsce" mówi o tym Tomasz Lis, punktując bezsens upaństwawiania obchodów i ustanawiania urzędowych Dni Pamięci. "Nie potrzebowaliśmy jakoś za komuny Narodowego Dnia Pamięci o Powstaniu, by o nim pamiętać, to niby teraz potrzebujemy? (…) Świetnie że Lech Kaczyński pomógł stworzyć Muzeum, ale zaczyna być irytująca intensywność, z jaką próbuje on skleić swoją osobę i swój polityczny interes z tradycją powstańczą". Dalej Lis kpi, przypominając, że przy wyborach za rok okrągła rocznica Grunwaldu też będzie jak znalazł. Z pewnością przerysowuje, ale trudno mi zaprzeczyć, że wiem o jaki dyskomfort mu chodzi.

Ze spraw nierocznicowych warto odnotować wywiad w "Dzienniku" z zastępczą matką, która teraz chce odzyskać urodzone przez siebie dziecko od ludzi, płacących jej za noszenie ciąży. Sprawa została przez "Dziennik" rozdmuchana z posmakiem sensacji i stanowi powtórkę sytuacji, o jakich czytamy regularnie z relacji z Zachodu, ale warto się nad tym zatrzymać. Nie chodzi mi o to, by ta rozmowa uświadomiła nam coś, czego jeszcze nie wiemy o uczuciach matki do dziecka w brzuchu. Chodzi raczej o to, że jej nieraz irytująco sprzeczne emocje od jakich kipi wywiad bardzo wymownie odzwierciedlają niemożliwość sytuacji, w jakiej znalazła się matka-niematka i rodzice- zleceniodawcy. "Gdybym mogła cofnąć o rok, nigdy nie zdecydowałabym się na zostanie matką zastępczą". W opowieści tej kobiety przebija sytuacja rodem z greckiej tragedii. Medea u Eurypidesa wyraża się w sposób być może bardziej wyrafinowany niż pani Grzybowska, ale w gruncie rzeczy rozpacz i pomieszanie zmysłów jest to samo. Ta sama kara bogów za ludzką hybris, za samozwańcze naginanie granic ludzkiej kondycji i przeznaczenia. Z wywiadu dowiaduję się, że stłamszenie jednego z kilku kardynalnych instynktów człowieka i igranie z sensem słowa "matka" wycenia się w dziś w Polsce na 30 tysięcy. Tyle, co za mały samochód.

Karą losu za pychę bogatych społeczeństw ma być apokalipsa emerytalna, jaką zapowiadają nam ekonomiści. Minister Boni, jak twierdzi na 1. stronie "Polska", chce ją powstrzymać posyłając każdego po 50. roku życia na roczny urlop, dla nabrania sił przed jak najdłuższą pracą. Niech kobyła odsapnie, to dalej uciągnie. Do siedemdziesiątki bez emerytury. Czasami kiedy czytam o takich pomysłach, to wydaje mi się, jakby Boni i jego technokratyczni koledzy ocierali się w swej mentalności o postawę humanitarnego właściciela niewolników. Na szczęście, o czym "Polska" informuje dopiero pod koniec materiału, są to tylko konsultanckie głodne kawałki, bo oczywiście nikt nie ma pomysłu jak masowy roczny urlop sfinansować, skoro i tak jest krucho z pieniędzmi na świadczenia.

Cytowany przez "Polskę" jeden z krytyków ministra Boniego sugeruje, że prościej jest pobudzać przyrost naturalny. Czyli zrobić coś z okropną sytuacją, gdy "życie gospodyń domowych marzących o sprostaniu roli idealnej matki i pani domu" jest porównywalne z "sytuacją więźniów obozów koncentracyjnych". To cytaty z okładkowego reportażu w "Wysokich Obcasach". Rzecz jest o kobietach, dla których "dla których praca znaczy więcej niż nadziewanie schabu śliwkami", ale "snucie marzeń o własnej, niesłużącej rodzinie aktywności wywoływało poczucie winy". Czytelników płci męskiej, którzy boją się czytać tekst najeżony oskarżeniami w stylu "płakałam, jak tylko robiłam zupę" (dlatego była za słona?) zapewniam, że następuje happy end i poczucie winy zostaje zmyte u terapeuty. Poza wszystkim, kogoś do nadziania schabu można wynająć na pewno taniej niż za 30 tysięcy.

[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/pawelbravo/2009/08/01/44-i-09-kazdemu-jego-tragedia/]na blogu[/link][/ramka]

Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej