Trzej polscy podróżnicy podążający śladami Witolda Glińskiego, który w 1941 roku uciekł z sowieckiego łagru, dotarli do Tybetu. Pokonali już ok. 5 tysięcy z liczącej blisko 7,5 tysiąca kilometrów trasy Jakuck – Kalkuta.
– O ile syberyjskie i mongolskie bezdroża niewiele się zmieniły od czasu, gdy przemierzał je Gliński, o tyle po przekroczeniu granicy z Chinami przeżyliśmy szok – relacjonuje Tomasz Grzywaczewski. – Ten kraj to jedna wielka budowa. Budują się tu autostrady, budynki, linie energetyczne, mosty.
Polacy, którzy obecny etap podróży pokonują na rowerach, zatrzymują się na osiedlach robotników. Są tam bardzo gościnnie przyjmowani, choć wszędzie wzbudzają sensację. Chińczycy i Tybetańczycy robią sobie z nimi zdjęcia, zapraszają do domów, częstują jedzeniem. Widok białego człowieka na tych terenach należy do rzadkości. – Największe problemy mamy z językiem. Wielu Chińczyków nie może pojąć, że ktoś nie zna chińskiego. Gdy widzą, że nic nie rozumiemy, biorą kawałek papieru i... piszą nam to swoim alfabetem – opowiada Bartosz Malinowski.
Grzywaczewski, Malinowski i Tomasz Drożdż na wyprawę wyruszyli w maju. Do Kalkuty chcą dotrzeć w listopadzie. Witold Gliński, który mieszka dziś w Wielkiej Brytanii, twierdzi, że w 1941 roku zajęło mu to około roku. Ale nie miał roweru ani nowoczesnego sprzętu GPS, a na Syberii był tropiony przez NKWD.
Plan ucieczki Glińskiego wydawał się z góry skazany na porażkę. – Zaryzykowałem życie, bo... chciałem żyć. Lepiej było zginąć, walcząc, zginąć podczas ucieczki, niż siedzieć na miejscu w łagrze i czekać na powolną śmierć – tłumaczył w rozmowie z „Rzeczpospolitą”. Wyprawa, nad którą „Rz” objęła patronat medialny, jest hołdem dla Glińskiego i tych wszystkich Polaków, którym z Syberii nigdy nie udało się wrócić. Sponsorem podróżników jest sieć telefonii komórkowej Plus.